Za siedmioma morzami

Za siedmioma górami, za siedmioma morzami leży kraj, który nazywa się Chile. Jakże on się różni od Polski! Chociaż tam również dyktatura padła prawie 20 lat temu, chilijscy prezydenci nie wyzywają się od zdrajców i s…synów. Wszystko odbyło się elegancko, aksamitnie, choć nie bez grymasów. Chociaż tamtejsza dyktatura pochłonęła tysiące ofiar śmiertelnych oraz osób zaginionych, chociaż była po stokroć bardziej brutalna, panuje tam znacznie większy spokój wewnętrzny niż u nas, którzy chcemy stawiać się za wzór i pouczać całą Europę.

Tylko jeden przykład. Największa i najważniejsza gazeta chilijska, „El Mercurio” – najstarszy dziennik w Ameryce Łacińskiej, bardzo konserwatywny, przez wiele lat był tubą Pinocheta, dotychczas pozostaje organem prawicy, ale jest powszechnie szanowany. I oto ten dziennik w minioną niedzielę (17 bm), z okazji Dnia Ojca, publikuje wspomnienia dzieci wszystkich prezydentów, od lat 60. ubiegłego wieku. Nikt gazecie nie odmówił. Swoich ojców wspominają dzieci prezydentów: syn Ricardo Lagosa – socjalisty, syn Augusto Pinocheta – prawicowego dyktatora, syn Eduardo Freia Montalvy – chrześcijańskiego demokraty, córka Salvadora Allende – socjalisty, obalonego przez wojskowy zamach stanu. Wspomnienia o ojcach są na ogół banalne, pełne miłości do tatusia, bez względu na to jakim był politykiem. Ale czyta się je ze zdumieniem, że jest na świecie kraj i poważna gazeta, w której o swoich ojcach – prezydentach piszą obok siebie: obecny minister, socjalista Ricardo Lagos Weber, dalej: dumny z ojca – dyktatora obibok i wydrwigrosz – Marco Antonio Pinochet, następnie były prezydent (i sam syn prezydenta) – chadek Eduardo Frei Ruiz-Tagle, socjalistka Isabel Allende, a także dorosłe już dzieci znanych polityków rządu Pinocheta.

Ciekawe, czy u nas jakiekolwiek pismo z okazji Dnia Ojca drukowałoby obok siebie pełne miłości wspomnienia o Gierku, Jaruzelskim, Wałęsie, Kwaśniewskim i Kaczyńskim? Na pewno ten i ów czytelnik w Polsce byłby zgorszony takim relatywizmem, takim „stawianiem na jednej stopie”, bo w Chile zamiast rozszarpywać rany przeszłości, pozwolono im się zabliźnić. U nas raczej powiedziano by za poetą, że te rany zabliźniły się „błoną podłości”, ale trzeba przyznać, że amnezja łagodzi obyczaje – pamiętać to jedno, a rozpamiętywać to drugie.

Miejscami jest to nawet lektura pouczająca. Córka Hernana Cubillosa, ministra spraw zagranicznych w rządzie Pinocheta, wspomina wizytę (1978 r.) kardynała Samore, wysłannika Jana Pawła II przed jego pielgrzymką do Chile.

Kardynał przyjechał do nas do domu, zaparkował, ledwo się z nami przywitał (chociaż oboje z bratem mieliśmy wyćwiczone powitanie bardziej protokolarne) i poszedł prosto do livingu, a my zostaliśmy w przedpokoju. Po pięciu minutach drzwi się otworzyły. Ojciec powiedział do swojego kierowcy: ‘Kardynał wychodzi. Niech pan mu towarzyszy’.

Okazało się, że już na dzień dobry kardynał przedstawił swoje warunki, na co tatuś-minister uczynił to samo, dodając, że „nie pozwoli naruszyć suwerenności chilijskiej”. Mowa była więc krótka i kardynał uznał, że w tych warunkach jego misja nie ma sensu. Córka pisze o tym dumna z nieugiętej, patriotycznej postawy ojca. Po 30 latach widać, że ta postawa na nic się zdała. Ale poczytać przyjemnie. Chętnie bym przeczytał podobne wspomnienia w jednej gazecie w Polsce, ale czy doczekam?