Głuchy telefon

0fotykacz450.jpg

Fot. Witold Rozbicki / REPORTER

Wysłuchałem w radiu TOK FM rozmowy dwóch publicystów na temat „zaproszenia” ministra Sikorskiego do prezydenta. Obaj koledzy mówili, że to żenada, że mają już dość tej przepychanki prezydent – rząd, ale starannie unikali zajęcia stanowiska. Wypowiadali się z pewną nutą wyższości, jak nauczyciel, który musi rozsadzić dwóch niegrzecznych uczniów. Ja mam w tej sprawie pogląd bardziej stronniczy.

Nie zostałem przekonany, że telefoniczne „zaproszenie” Radka Sikorskiego z Brukseli do Warszawy było konieczne. Pani Minister Fotyga powiedziała, że „trzeba było doprecyzować priorytety polskiej polityki zagranicznej”. „Doprecyzować” w przelocie między Brukselą a Kijowem? Śmiechu warte. W dzisiejszych czasach istnieją takie środki łączności, że nawet Kamiński z Wassermannem nie podsłuchają. Wygląda na to, że Sikorski został ściągnięty z Brukseli po to, żeby doprecyzować, kto tu rządzi, kto czuje się odpowiedzialny za politykę zagraniczną. To jest taka sama sprawa jak obwinianie rządu, iż za późno zawiadomił prezydenta o tragedii lotniczej.

Nie zwalam całej winy na pałac prezydencki. Możliwe, że można było zawiadomić prezydenta o tragedii kilka minut wcześniej, podobnie jak MSZ mógł przesłać do kancelarii prezydenta kopie biletu lotniczego min. Sikorskiego. Ale wówczas Pałac wyciągnąłby coś innego, byle tylko dopiec rządowi, a już Sikorskiemu na pewno, bo przecież prezydent od początku kwestionował jego kandydaturę na ministra. Nagły wyjazd Sikorskiego z Brukseli chluby nam nie przynosi. Umocni tych, którzy uważają, że jesteśmy państwem operetkowym. Przecież Europa wie, co się w Polsce dzieje, „who is who”, K&K etc. Co innego, gdyby w ostatniej chwili zaszły niespodziewane wydarzenia dużej rangi, wojna ukraińsko – białoruska, czy interwencja Moskwy w Kijowie przed przylotem polskiego ministra. Na szczęście nic takiego nie zaszło. To tylko pan prezydent odczuł potrzebę „doprecyzowania priorytetów”, a głównym priorytetem pałacu jest „dalsze doskonalenie” pracy rządu.

Doprecyzujmy: ten rząd ma już na koncie niejedno potknięcie (jak choćby kontredans wokół CBA), ale akurat w polityce zagranicznej idzie mu dobrze i to niepokoi opozycję, na czele z jej najwyższym protektorem.

Po nagłej wizycie u prezydenta, Sikorski wypowiada się dyplomatycznie. Nic dziwnego, dobre stosunki ministra z głową państwa są konieczne, rząd nie daje się sprowokować, ale gołym okiem widać, że ktoś z pałacu podstawia mu nogę. Sikorski wspomniał, że byłaby celowa poprawa funkcjonowania Kancelarii Prezydenta. Podobne refleksje nasuwały się przy niezręcznych tłumaczeniach Biura Bezpieczeństwa Narodowego, do którego nie mogli się dodzwonić przedstawiciele MON. W obu przypadkach nie chodzi jednak o meritum, tylko o walenie przez prezydenckich ministrów w stół. Min. Michał Kamiński powiedział, że Platforma zaczęła „bezczelnie napuszczać” dziennikarzy na prezydenta (że pojechał do Chorwacji pomimo wypadku). Minister Draba cały był zjeżony na rząd, że ten nie zawiadomił pałacu w porę. Teraz pani min. Fotyga udaje Greka i mówi, że min. Sikorski mógł spokojnie dokończyć lunch w Brukseli, bo prezydent nie wyznaczył godziny spotkania.

Wyobrażam sobie to święte oburzenie, że minister Sikorski bryluje na lunchu i nic sobie nie robi z tego, iż zwierzchnik sił zbrojnych i polityki zagranicznej do późnych godzin nocnych wypatruje go z okien pałacu.