Zabawa w historię

Przy okazji obchodów 65. rocznicy powstania w Getcie Warszawskim uparcie powtarzano, że powstańcy walczyli o godną śmierć. Np. w „Rzeczpospolitej” czytamy:

Zasadnicza różnica pomiędzy powstaniem warszawskim z 1944 roku a powstaniem w getcie z 1943 roku polega na tym, że Polacy walczyli – mimo dramatycznej sytuacji – o zwycięstwo, a Żydzi – w ich tragicznym położeniu – tylko o godną śmierć. A może – aż o godną śmierć…

Słowa te wydają mi się uproszczeniem typowym dla obowiązującej mitologii, polityki historycznej i nowomowy. Po pierwsze, część uczestników Powstania Warszawskiego już wtedy, w 1944 roku, zdawała sobie sprawę, że powstanie jest bez szans, wiedzieli to także przynajmniej niektórzy obserwatorzy i dowódcy, nawet daleko od Warszawy (np. gen. Anders). Powstańcy szli na niemal pewną śmierć, bo kto mógł liczyć na wielkoduszność Stalina, na to, że zechce on przekreślić skutki swojej napaści na Polskę sprzed pięciu lat? Nie chcę tu wracać do dyskusji o tym, że powstanie było nieuniknione, że gdyby nie było powstania, to nie byłoby Solidarności itd. Prawda nie jest taka prosta, że w Sierpniu 1944 r. powstańcy walczyli o zwycięstwo. Taką uproszczoną wizję powstania oferuje Muzeum Powstania Warszawskiego, po wyjściu z którego nie odnosimy wrażenia klęski i tragedii.

Po drugie – twierdzenie, że powstańcy w getcie warszawskim walczyli o godną śmierć, wydaje mi się – delikatnie pisząc – niezręczne. Zakłada ono bowiem, że śmierć pozostałych ofiar II Wojny Światowej była mniej godna. A to przecież brednia. Ten głupi frazes implikuje, że mniej godna była śmierć w getcie, w Auschwitz, w Katyniu. To się w głowie nie mieści i na pewno nie jest intencją wszystkich tych, którzy powtarzają frazesy o „godnej śmierci”.

Po trzecie, podzielam oburzenie Marka Edelmana, że podczas obchodów niektóre osoby nosiły opaski z gwiazdą Dawida, żeby utożsamić się z ofiarami Zagłady. To kolejny przejaw zabawy w historię, jaka coraz bardziej się rozprzestrzenia, zwłaszcza od czasu IV RP i pożal się Boże polityki historycznej. Odtwarzanie bitew i walk ulicznych, przebieranie się za hitlerowców i sołdatów, udawanie zabitych i rannych – wszystko to jest przerabianiem historii na zabawę. Tylko patrzeć, jak na Placu Zamkowym ustawią makietę Auschwitz, jedni będą przebrani za kapo i blokowe, a inni za muzułmanów. Już koncert zespołu rockowego na motywach powstańczych (skądinąd dobrze przyjęty przez media) wydawał mi się świętokradztwem. Dla mnie to wszystko farsa, kpina z historii, zabawa w tragedię. A może po prostu głupota.

***

Opium dla mas

Ponieważ minął tydzień bogaty w wydarzenia, wtrącę jeszcze moje trzy grosze.

Prezydencka misja leci do Gruzji celem powstrzymania ekspansji Rosji i jeszcze ma za złe, że Rosja nie przepuszcza samolotu. To logika 1944 roku: liczenie na to, że Putin ułatwi przedsięwzięcie nie będące po jego myśli, a raczej wręcz przeciwnie. W sprawie misji mam mieszane uczucia. Świadczy ona co prawda o aktywności Polski i służy umocnieniu stosunków z Gruzją, ALE:

1) Skoro ma prawo do niezawisłości Kosowo, to dlaczego nie Abchazja i Osetia?

2) Czy aby prezydent nie działa w myśl zasady: Co jest złe dla Rosji, jest dobre dla Polski?

3) Czy nie należało wpisać misji w politykę Unii Europejskiej?

4) Czy nie należało przekonsultować sprawy z MSZ i włączyć przedstawiciela ministerstwa w skład delegacji? Autorytet misji cierpi na tym, że może ona być traktowana jako próba „ogrania” MSZ. Misja wpisuje się w konflikt rząd – prezydent w dziedzinie polityki zagranicznej (prezydent nie został poinformowany o planach likwidacji kilkunastu placówek, konflikt o ambasadora Ryna w Argentynie etc.) Wiele już o tym konflikcie napisano (farsa, komedia, tragedia etc).

Grzechy leżą po obu stronach, ale moim zdaniem praprzyczyną konfliktu jest niezdolność PiS i Pałacu Prezydenckiego do pogodzenia się z przegranymi wyborami i – w konsekwencji – z rządem PO/PSL. Dokładnie to samo, co PiS zarzucał Platformie po poprzednich wyborach.

Na lewicy – rozpad. Widocznie tak musiało być. Są tacy, co wierzą, że lewica wyłoni się jak Feniks z popiołów. To znaczy, że następny parlament to będzie monolit, może nie być w nim lewicy. Będziemy mieli swoisty PO-PiS, całą scenę opanuje prawica – jak nie toruńska, to łagiewnicka. Szkoda, bo ludzie, którzy są przeciwko drakońskiej ustawie aborcyjnej, zwanej „kompromisem”, przeciwko opłacaniu przez państwo katechezy w szkołach, przeciwko ocenom z religii na świadectwach, zwolennicy Karola Darwina, przeciwnicy kwestionowania wszystkiego, co miało miejsce przed 1989 r. (z wyjątkiem filmu „Rejs” i kabaretu „Pod Egidą”), przeciwko podatkowi liniowemu i rosnącej rozpiętości dochodów, przeciwko polityce historycznej „Made by IPN” , przeciwko pomnikowi Romana Dmowskiego – jednak w Polsce są i mogliby mieć malutki klub poselski. Pożyjemy – zobaczymy. (Ja najmniej, bo chyba jestem nestorem na tym blogu.)

Profesor Stanisław Gomułka ustąpił ze stanowiska wiceministra finansów. Szkoda. Dla opozycji – gratka, dla pozostałych – strata. Dopóki tylko opozycja i niecierpliwe media zarzucały rządowi brak energii i determinacji w reformach, dopóty można to było te głosy bagatelizować. Rezygnacja człowieka, który był w samym centrum dowodzenia reformami, to sygnał alarmowy. Jeżeli chodziło tylko o wysokość składki rentowej i KRUS, to pół biedy, ale jeżeli ze strachu przed vetem prezydenta oraz spadkiem popularności Platforma cofnie się przed reformami, to biada nam wszystkim.

Prezydent uroczyście wyróżnił brazylijskiego piłkarza Rogera polskim obywatelstwem. Nadeszły takie czasy, że sportowcy zmieniają obywatelstwa jak koszulki. Mówi się – trudno. Ale dlaczego z takiego wstydliwego wydarzenia robi się wielkie „halo” w Pałacu Prezydenckim? Poza tym: zamiana Mrożka na Rogera nie jest ekwiwalentna.