Męczeństwo rysowników

Jednym z moich ulubionych rysowników (ex aequo z Andrzejem Mleczko) jest Andrzej Czeczot, artysta po prostu wspaniały i do tego autentycznie odważny oraz niezależny. Dlatego z zainteresowaniem przeczytałem (GW 28 XI) felieton „Posiąść Czeczota”, pióra Włodzimierza Kalickiego. Z tekstu wynikało, że w PRL Andrzej Czeczot był przede wszystkim represjonowany, co jest prawdą, ale nie do końca. Artystę „prześladowano”, „komunistyczna władza tak bardzo nienawidziła Andrzeja Czeczota”, „pruderyjna komunistyczna władza nie cierpiała też trzeciej pasji Andrzeja”, „komunistyczna władza Czeczota nie kochała” itd. Kalicki odmienia komunistyczną władzę przez wszystkie przypadki.

Nie zamierzam w żadnym wypadku umniejszać męczeństwa Andrzeja, zwłaszcza okresie internowania w latach 80., zanim wyjechał do USA. Ale pragnę dodać, że pokolenie wspaniałych rysowników – Mleczki, Czeczota, Dudzińskiego, Krauzego, Chodorowskiego, Goebela i innych, których zgromadził KTT w „Szpilkach” w pierwszej połowie lat 70. (zanim wyrzucił go potworny towarzysz Łukaszewicz z KC) – kojarzy mi się nie tylko w represjami. Kojarzy mi się z rozkwitem rysunku satyrycznego, wbrew komunistycznej władzy, ale i dzięki niej – bo było się z czego śmiać. Niektórzy z tych artystów rysowali potem w USA (Czeczot, Krauze, Dudziński), lub usiłowali, a jednak kilku z nich – po upadku komunizmu – wróciło do Polski. Dlaczego?

Włodzimierza Kalickiego z „GW” – skądinąd wybornego publicystę – pragnę uświadomić, że życie rysownika i satyryka nie jest łatwe nigdzie. W Stanach Zjednoczonych ukazała się niedawno biografia wybitnego rysownika z czasów II wojny światowej, Billa Mauldina, pióra Todda DePastino. Mauldin rysował dla wojskowej gazety „Stars and Stripes” i nie uznawał świętości. Pamiętny jest jego rysunek, przedstawiający dwóch żołnierzy w okopie, po kolana w wodzie. Jeden mówi do drugiego: „Joe, wczoraj uratowałeś mi życie. Przysięgłem sobie, że ci się odwzajemnię. Tu masz moją ostatnia parę suchych skarpetek.”
Kiedy w latach 60. rysunki Mauldina okazały się zbyt śmiałe – zamilkł.

W „Nieman Reports” (Fall 2008, www.nieman.harvard.edu) – organie znanej fundacji Uniwersytetu Harvarda dla dziennikarzy – profesor Chris Lamb, na marginesie tej książki, pisze o sytuacji rysowników w USA dzisiaj. „Redakcyjni rysownicy zawiedli przede wszystkim w odpowiedzi na rząd Busha i wojnę w Iraku. Podobnie jak znaczna część mediów informacyjnych, w miesiącach po inwazji na Irak, poszli za rządem. Poza znaczącymi wyjątkami (tu kilka nazwisk – Pass.) działali raczej jak rządowi propagandyści niż jak satyrycy. Bronili tezy rządu Busha, że Irak miał broń masowego rażenia, wbrew ustaleniom inspektorów ONZ i USA, Blixa i Kaya. Satyrycy byli bezlitośni w portretowaniu Blixa i Kaya, którzy – jak się okazało – mieli rację.

Redakcyjni rysownicy – czytamy dalej – nie byli tak surowi dla rządu Busha, jak rząd Busha dla rysowników. Pewnego razu władze wysłały agenta Secret Service, żeby przesłuchał rysownika „Los Angeles Times”, Ramireza. (…) Rzecznik Białego Domu, Ari Fleischer, oficjalnie potępił rysownika M. Marlanda za rysunki w kilku gazetach stanu New Hampshire. Przesłanie poskutkowało. Marland zaczął otrzymywać pogróżki (death threats) i miał trudności w znalezieniu gazet, które publikowałyby jego rysunki. Kiedy rysownik Tom Toles z „Washington Post” skrytykował ówczesnego ministra Obrony, Rumsfelda, Połączone Sztaby, w akcie bez precedensu, wystosowały list potępiający do redakcji.”

Kiedy sławny Garry Trudeau w komiksie „Doonesburry” narysował żołnierza, który stracił obie nogi w Iraku, spotkał się z taką nagonką (m.in. ze strony konserwatywnej sieci Fox News), że syndykat Continental Features, który zajmował się dystrybucją jego prac, przestał wysyłać ten komiks do 38 gazet, w których się ukazywał.

„Wielu rysowników odczuwa presję redaktorów, którzy z kolei znajdują się pod naciskiem czytelników, którzy odrzucają polityczne skłonności satyryków. John Sherffius, następca Mauldina w (sławnej gazecie) ‘St. Louis Post-Dispatch’ odszedł, żeby uwolnić się od dyktatu redakcji, która domagała się, żeby krytykował Demokratów, a nie tylko rząd Busha.”

Sherffius znalazł pracę w innej redakcji, w Colorado, wolność słowa i rysunku nie jest zagrożona, ale – zdaniem prof. Lamba – przyszłość rysowników nie rysuje się dobrze. Prasa drukowana schodzi ze sceny na rzecz Internetu, podobnie jak nieme filmy 80 lat temu. Kończy się męczeństwo rysowników.