Wiadomość o śmierci PiS…

… jest przedwczesna – chciałoby się powiedzieć, czytając komentarz Jacka Żakowskiego w „GW” 19 lipca. Już sam tytuł, „Szkoda PiS-u”, budzi sprzeciw, ale rozumiem, że jest ironiczny. Niestety, ciąg dalszy ironiczny nie jest.

Znakomity publicysta uważa, że w tym tygodniu PiS „definitywnie przestał się liczyć w polskiej polityce. Bo przy takim natężeniu obłędu na zdobycie samodzielnej większości nigdy nie będzie miał szansy (…), nie ma też szans na żadną koalicję”. Zdaniem red. Żakowskiego, prezes Kaczyński „postawił swoją partię i siebie samego poza spektrum możliwego wyboru”, cokolwiek teraz powie, będzie już „bez znaczenia”, spektakularnie wycofał się z walki o władzę.

Chciałbym, żeby Jacek Żakowski miał rację, ale nie jestem takim optymistą. Nawet fakt, że zagorzali zwolennicy J.K. w mediach, jak Paweł Lisicki czy Igor Janke i inni, dystansują się od ostatnich wyczynów genialnego stratega PiS, nie jest dla mnie poważnym argumentem. Przecież miłośnicy prezesa (np. w nieistniejącej już gazecie „Dziennik”), pp. Krasowski, Karnowski, Zaremba, po fazie euforii, zaczęli odzyskiwać przytomność, ale tylko na chwilę.

Znaczna część wyborców szybko kupiła absurdalny język walki z układem, postkomuną, język lustracji, czystki w mediach, korporacjach prawniczych, w środowisku akademickim, w służbie zagranicznej, w służbach specjalnych. Jarosław Kaczyński sieje obłęd nie od dziś i dotychczas zbierał obfite żniwo. To, że obecnie znów się kompromituje w oczach red. Żakowskiego i innych publicystów, a nawet prof. Staniszkis – przy całym do nich szacunku – nie jest dostatecznym argumentem. Kaczyński ma wielką zdolność reinkarnacji i może jeszcze zmartwychwstać.

Świadczy o tym zarówno doświadczenie zagraniczne w naszej strefie geopolitycznej (np. Węgry), gdzie niebezpieczna, demagogiczna prawica zyskuje na władzę, jak i potężni sojusznicy w kraju (Kościół Katolicki, media publiczne). Podatność wyborców na manipulacje jest ogromna, wystarczy iskra ze szczegółów śledztwa w sprawie Smoleńska albo krzyża na Krakowskim Przedmieściu, żeby Kaczyński złapał wiatr w żagle. Nie wiadomo, jaka będzie koniunktura gospodarcza. Nie zapominajmy też o efekcie zmęczenia wyborców każdą władzą (w tym przypadku – Platformą) i bardzo nośnym haśle „zmiany”. Zmiana, zmiana ponad wszystko – to hasło, przy pomocy którego można zdobyć miliony głosów. Zwłaszcza że Platforma nie dokona cudów – jej koncepcja małych kroków i wielkiej ostrożności, choćby w sprawach obyczajowych, nie zapowiada niczego rewelacyjnego. PiS i jej spin doktorzy to mistrzowie demagogii, będą dążyć do władzy za wszelką cenę, nawet po trupach ofiar katastrofy. Afera hazardowa, finanse kampanii Palikota, sytuacja w armii, w lotnictwie, powódź, susza, Bóg wie co – wszystko może być amunicją przeciw rządzącym, zwłaszcza
że Platforma nie jest bez winy i może tracić poparcie na rzecz lewicy.

W sumie – uważam wiadomości o śmierci PiS jako przedwczesne. To potworna choroba, której zwalczanie wymaga jeszcze wiele sił i czasu. A publicyści, którzy na nią zapadli, dystansują się lekko od prezesa, kierując się wyłącznie troską o jego i swój interes. Gdyby mieli inne powody – dawno już wysiedliby z tego tramwaju.