Szła dzieweczka do Jareczka

Wczorajsze, wieczorne zgromadzenie przed pałacem prezydenckim, zainicjowane przez Dominika Tarasa, kucharza z ASP, było wydarzeniem ze wszech miar pożądanym i znaczącym. Tysiące zwolenników przeniesienia krzyża z przed pałacu do kościoła (plus gapie, przechodnie, turyści, a także obrońcy stanu obecnego) zachowali się wzorowo. Wbrew panikarskim obawom z kręgów „obrońców krzyża” (A. Macierewicz, „Gazeta Polska” i inni), nie doszło do żadnych ekscesów. Była to manifestacja znacząca, ponieważ była SPONTANICZNA, nie był to żaden pochód partyjny, procesja kościelna, spęd rządowy ani opozycyjny.

Nareszcie tysiące ludzi wystąpiły w obronie państwa świeckiego i ładu demokratycznego, przeciwko bezradności władz. Dotychczas przestrzeń publiczna przed pałacem była zdominowana przez zwolenników utrzymania krzyża w tym miejscu przynajmniej do czasu godnego (?) uczczenia ofiar katastrofy, przede wszystkim Lecha i Marii Kaczyńskich. Druga strona ulicy była pusta – zarówno faktycznie, jak i symbolicznie. Wczoraj na Krakowskim pojawiło się kilka tysięcy osób, przede wszystkim młodych, wesołych, pogodnych, niezorganizowanych, spontanicznych, którzy pokazali, że istnieje Polska inna niż moherowa i ponura – nie tylko zasępiona, oblężona, rozżalona, chwilami wroga wobec rządu, Platformy, mediów, Żydów i innych nieszczęść. Polska, która potrafi nie tylko zaciskać zęby, ale i pokazać je w szerokim uśmiechu. Tysiące ludzi, z których część skandowała „Do koś-cio-ła! Do koś-cio-ła!”, inna miała żartobliwe koszulki czy napisy, w rodzaju „Płaci mi Moskwa”, „Żydokomuna pozdrawia”, czy „Szła dzieweczka do Jareczka”. Okazało się, że obok Polski Jana Pospieszalskiego (Solidarni 2010), istnieje inna Polska – także solidarna, ale z państwem świeckim, z poszanowaniem prawa, z mniejszościami religijnymi, z tolerancją.

Byli wreszcie tacy, może nawet większość, którzy krzyż po prostu ignorowali. Nie podnosili na niego ręki, nie ciskali kamieni ani obelg, śmiali się i bawili, nie podtrzymywali ducha wojny religijnej, politycznej, czy domowej – czuli się u siebie w domu, przyszli odwojować Krakowskie Przedmieście, policzyć się, pokazać inną Polskę. Przyszli dodać animuszu państwu polskiemu, władzom, które poczuły się bezradne wobec inicjatywy przekształcenia pałacu w sanktuarium i blokowania prezydentury Komorowskiego. Słabość władz spowodowała lukę, którą młodzież spontanicznie wypełniła. To był rzadki i dobry sygnał ze strony społeczeństwa obywatelskiego.