22 lipca – dawniej E. Wedel

Jak przystało na wychowanka PRL, wczorajszy dzień spędziłem na obchodach 22 lipca – dawniej E. Wedel. Rano wysłuchałem – wyjątkowo głupiej jak na na ogół mądre radio TOK FM – audycji „Gadanie na śniadanie”. Gospodarz programu, człowiek młody, ubolewał, że karierę robi jakiś kolejny serial rodem z PRL. Bohaterem serialu jest dziennikarz Maj, który tropi zło w kraju i za granicą (piszę w oparciu o cudze relacje, gdyż nie widziałem żadnego serialu, ani w PRL, ani później). Młody człowiek nie mógł się nadziwić, że można pokazywać serial „peerelowski” i ludzie to dzisiaj oglądają. Był wyraźnie zaniepokojony, podobnie jak inny prowadzący program w Radiu TOK, Marek Pyza, który się przechwala, że nie rozumie rozmaitych dziwnych zjawisk, w tym „zakrzywienia czasoprzestrzeni” oraz tego, że połowa Polaków poparła stan wojenny. – Czas skończyć z tą amnezją – mówi Pyza.

Obserwuję z zainteresowaniem, jak to, co dla mojego pokolenia było współczesnością, było naszym życiem, dla młodzieży jest przeszłością, historią, którą ta młodzież postrzega inaczej. PRL, który ja pamiętam, i PRL, który zna dzisiejsza młodzież, nie jest taki sam. Dla młodzieży (nie tej wszechpolskiej), PRL jest śmieszny, ma oblicze „Rejsu”, jest sympatyczny, ma twarz Maryli Rodowicz, której gwiazda nadal świeci pełnym blaskiem. Dla historyków z IPN, PRL jest ponury, więzienny. To wersja, którą miało ukazywać muzeum komunizmu mieszczące się w lochach PKiN. Na razie go nie ma.

Z okazji 22 lipca obejrzałem dwie inne wystawy o tamtych czasach. W Pałacu Kultury czynna jest (do 31 bm) wystawa „802 procent normy” – fotografie Henryka Makarewicza i Wiktora Pentala, krakowskich fotografów, którzy dokumentowali budowę Nowej Huty. Na czarno-białych fotografiach z lat 1950-1955 oglądamy robotników i robotnice, sceny z budowy, ich pracę, dźwigi, uroczyste pochody i manifestacje, chwile odpoczynku, młodą parę w dniu ślubu, a nawet sceny z rajdu motocyklowego kobiet. Z dzisiejszego punktu widzenia fotografie były jednostronne, raczej pogodne, widać, że obaj artyści byli pod wrażeniem wielkiej budowy, może pod wpływem komunistycznego romantyzmu, a może po prostu nie robili zdjęcia cenzuralne, a nie takie, które mogłyby sprowadzić na nich nieprzyjemności, nie były więc demaskatorskie ani opozycyjne, nie ma nich ciężkich warunków w jakich żyli budowniczowie Nowej Huty, nie ma perfidii pomysłu zbudowania proletariackiej alternatywy dla „mieszczańskiego i reakcyjnego” Krakowa, nie ma milicji, agentów, sekretarzy KW PZPR, nie ma zabiegów o budowę kościoła, nie ma władzy ani opozycji, jest za to rozmach „wielkiej budowy socjalizmu”, wyraźna satysfakcja ludzi porwanych przez historię.

Żeby nikt nie wyniósł z tej wystawy błędnego wrażenia, że Nowa Huta była OK, na końcu ekspozycji znajduje się izba wytrzeźwień, coś w rodzaju komory filtracyjnej przed opuszczeniem terenu skażonego promieniowaniem albo ptasią grypą. W tej sali nie ma już fotografii, tylko tekst zawierający interpretację Nowej Huty wedle IPN, jest video, z którego lecą dzisiejsze rozmowy z budowniczymi Nowej Huty, utrzymane w zupełnie innym klimacie niż fotografie w sąsiedniej sali. W rozdawanej ulotce prezes IPN, Janusz Kurtyka, daje dzisiejszą interpretację zjawiska, jakim była Nowa Huta:

symbol klęski dogmatycznej ideologii w zderzeniu z rzeczywistością… niewyobrażalny prymitywizm bytowania… kwestionowanie norm moralnych prostych ludzi… modelowy przykład mechanizmu, który zdecydował o klęsce komunizmu…

Wszystko to prawda, ale nie cała, bo wraz z II wojną klęskę poniosła też inna ideologia, warunki bytowania były równie prymitywne na wsi, normy moralne były wtedy powszechnie zachwiane.

Organizatorzy wystawy zrobiliby dobrze, gdyby w izbie wytrzeźwień ideologicznych, albo obok fotografii, zamieścili „Poemat dla dorosłych” Adama Ważyka, napisany w 1955 r., który odegrał wielką rolę w upadku stalinizmu i odkrył prawdę o Nowej Hucie 50 lat wcześniej niż prezes Kurtyka:

Ze wsi, z miasteczek jadą
zbudować hutę, wyczarować miasto,
wykopać z ziemi nowe Eldorado,
armią pionierską, zbieraną hałastrą,
tłoczą się w szopach, barakach, hotelach,
człapią i gwiżdżą w błotnistych ulicach:
wielka migracja, skundlona ambicja,
na szyi sznurek – krzyżyk z Czestochowy,
trzy piętra wyzwisk, jasieczek puchowy…

Odkażony ideologicznie, udałem się następnie w Aleje Ujazdowskie, naprzeciwko dawnego Ministerstwa Bezpieczeństwa Wewnętrznego (dziś mieści się tam siedziba min. Ziobro), na wystawę „Twarze bezpieki”. Stoi tam kilkadziesiąt plansz, na każdą składa się fotografia, imię i nazwisko, stanowisko funkcjonariusza, jego kariera zawodowa, reprodukcja jakiegoś dokumentu (np. podanie o zatrudnienie, życiorys, opinia komitetu partyjnego), wreszcie fragment ponurej wypowiedzi o walce z wrogiem, stosowaniu przymusu etc. W niedzielne przedpołudnie wystawa cieszyła się dużym zainteresowaniem. Kto nadchodził od strony Rozdroża, trafiał najpierw na Radkiewicza i Kiszczaka, a kto od Pięknej – na Moczara.

Oglądałem tę wystawę z mieszanymi uczuciami. Wszystko prawda – tylko po co? Być może odpowiedzią na to pytanie jest scena, którą widziałem. Para w średnim wieku. Ona – ustawia się na tle oprawców. On – robi jej fotografię. Będzie to fotografia tamtych i zarazem naszych czasów. Dawniej – 22 lipca. Dzisiaj – E. Wedel.