„Miller – wróć!”

Mówi się, że życie polityczne jest brutalne. A czyż tęsknota mediów za Millerem nie jest wzruszająca? Z trudem powstrzymywałem łzy, kiedy w TVN oglądałem rozmowę z Wojciechem Olejniczakiem. Redaktor Rymanowski na wszystkie sposoby wypytywał o Millera – czy znajdzie się na liście LiD? Czy będzie kandydował z Łodzi? Dlaczego Olejniczak nie stanie do otwartej rywalizacji z Millerem?

Na otarcie łez kupiłem organ prawicy – „Rzeczpospolitą” (11 września), która już dawno Millera pogrzebała, a tam to samo – od pierwszej strony pełno Millera, jak za dawnych, dobrych czasów. Najpierw tytuły: „Miller chce do Sejmu wbrew SLD”, „Czy Leszek Miller wybierze emerytów”, „Wycinanie ludzi nie budzi zaufania” (Naturalnie wycinanie w SLD, bo Kaczyński nie wycina). Z lektury wynika, że Miller chce kandydować, „nie podda się bez walki”, w podobnej sytuacji jest Marek Dyduch, który skarży się na „wykluczenie niektórych osób z list”, „To dalszy ciąg walki z byłym kierownictwem SLD – narzeka były sekretarz generalny. Partia nie buduje wiarygodności na takich podziałach, bo ludzie nie rozumieją dlaczego Janik jest dobry, a Miller zły (…) Olejniczak nadużył swojej władzy. Nie wykluczam – mówi Dyduch – że SLD po wyborach zniknie ze sceny politycznej, a jego miejsce zajmie LiD…” Moja „Rzeczpospolita” była mokra od łez.

A przecież tak niedawno w tych samych mediach słychać było inną melodię: SLD musi się uwolnić od Millera i spółki. „Dopóki nie wyrzucą Millera – nie będą wiarygodni”. „Postkomuniści obciążeniem lewicy”. „Dinozaury z PZPR to prawdziwe oblicze SLD” itd. Kiedy Olejniczak został szefem SLD, zamiast spodziewanej ulgi, że wreszcie komuna się oczyściła i odmłodziła, rozległy się opinie, że nowy lider jest figurantem, że wystawili go na pokaz, że za jego plecami faktycznie rządzą Miller, Dyduch and Co. A gry wreszcie Olejniczak wykreślił Millera, media ronią łezkę nad góralem z Żyrardowa i śpiewają „Góralu, czy ci nie żal…”.

Skąd się bierze ta tęsknota za Millerem? Na prawicy jest to po prostu uciecha, że komuchy się żrą. Gdyby Miller pokonał Olejniczak – byłoby to samo. To normalna kopanina, taka sama, jako towarzyszy zapasom Tusk – Rokita. Natomiast na lewicy jest to tęsknota do autentycznego lidera. Nie tylko lewica, ale cała opozycja jest pozbawiona przywódcy z krwi i kości – zdecydowanego, wyrazistego, z autorytetem i z temperamentem, czasami demagoga, nawet niebezpiecznego, ale z charyzmą. Takiego, na widok którego ludzie wyłączają telewizory, lub odwrotnie – zaczynają słuchać. Taki polityk jest w Polsce tylko jeden: Jarosław Kaczyński. Tacy byli w okresach swojej świetności Wałęsa i Kwaśniewski. Dzisiaj taki okres przeżywa JK, który przyćmił swojego brata (to mi nie przeszkadza) i wszystkich innych polityków (to mi przeszkadza).

W sytuacji Platformy i LiD, przy dość mętnym programie, którego nikt nie zna, brak takiego przywódcy jest wręcz przejmujący i może kosztować wybory. Kiedy PO i PiS idą łeb w łeb, osobowość przywódcy może być decydująca. Ma rację Władysław Frasyniuk (to polityk z krwi i kości, szkoda, że się wycofał), że opozycja szuka lidera. Obawiam się, że jest za późno. Olejniczak jeszcze na lidera nie wyrósł, Kwaśniewski palnął gafę, Rokita jest zakochany w sobie, Schetyna jest żaden, Komorowski ma zadatki, a Tusk niczego nigdy nie palnie. Nie podzielam podziwu „TesTeq” dla Jarosława Kaczyńskiego, ale zgadzam się, kiedy pisze: „Czego entuzjastami są Tusk, Olejniczak, Lepper i Giertych nikt tak naprawdę nie wie – nawet oni sami.” Być może stąd ta tęsknota za Millerem. Co prawda błądził i kręcił, uznał nawet podatek liniowy za swój, co nijak ma się do lewicy, niesłusznie odrzuca propozycję startu do Senatu, jaki był – taki był , ale był.