Katoni – na kolana!

Dwa dni temu w „Wiadomościach” TVP pojawiła się wiadomość jak gdyby żywcem wzięta z czasów Gomułki: „Wiadomości”, niczym telewizyjny „Dziennik” w PRL, demaskują nazistów, którzy pozostają na wolności w RFN, nigdy nie zostali za swoje zbrodnie ukarani, a nawet zajmowali ważne stanowiska państwowe. Pokazano otoczony zielenią dom opieki, w którym dożywa swoich dni zbrodniarz wojenny, jakieś stare dokumenty i ślady, tłumaczenia strony niemieckiej (służba w Wehrmachcie nie była przestępstwem, a każdą zbrodnię trzeba udowodnić), i do tego dodano komentarz naszej TVP, że zbrodniarzom włos z głowy nie spadł. I tyle. Koniec – kropka.

Czekałem na coś więcej, na jakiś postęp w stosunku do propagandy z lat 60. ub. wieku, ale się nie doczekałem. Był to normalny kawałek w stylu, że „Niemcy są be”. Porównuję ten fragment „Wiadomości 2007” z „DTV 1962”, ponieważ dokładnie wtedy, 45 lat temu, to ja sam, własnoręcznie, przyniosłem do „Polityki” pamiętniki Eichmanna, zaopatrzone w ponad 100 przypisów, gdzie nazwisko po nazwisku, zbrodniarz po zbrodniarzu, pisaliśmy, co kto robił podczas wojny oraz co i gdzie robił w latach 60. Ten sam Alois Brenner, który otwierał naszą listę w pamiętnikach Eichmanna, otwiera dzisiejszą listę „Wiadomości”. Głęboko musieli kopać chłopcy i dziewczęta z TVP, żeby odkopać stare teczki hitlerowców. Ale wtedy, za Gomułki ‘62, kiedy nie były uznane nasze granice, nie było układu z RFN, nie było gestu Willy Brandta, nie było „przebaczamy i prosimy o przebaczenie” biskupów – to miało sens, ponieważ naziści odgrywali istotną rolę w Republice Federalnej. Dzisiaj, w zupełnie innym świecie, kiedy Niemcy są naszym najbliższym partnerem, to spóźnione o prawie dwa pokolenia odkrycie Ameryki ma sens zupełnie inny – jest elementem kampanii antyniemieckiej, do której telewizja rządowa została wciągnięta po to, żeby PiS, który walczy z „teutońskim szaleństwem”, zyskał głosy antygermańskich wyborców.

Podobną funkcję pełni nagonka na Güntera Grassa i bojkot gdańskich obchodów 80-lecia autora „Blaszanego bębenka” przez PiS. Na łamach „Rzeczpospolitej” wielkiego pisarza zjechał prof. Zdzisław Krasnodębski – sztandarowy publicysta IV RP. Grass ukrywał swoją służbę w Waffen SS, oskarżał innych, mało że nie przeprosił, to jeszcze udawał sumienie narodu – słowem: niemiecka łże-elita, fałszywy autorytet („syfilis i prototyp” – jak mówiono za mojej młodości) – twierdzi Katon z Bremy, prof. ZK. Na szczęście paszkwil Krasnodębskiego spotkał się z miażdżąca repliką Stefana Chwina („Rz” 8 X), pt. „Herr Grass, na kolana!”. Znakomity pisarz gdański (i nie tylko), autor „Hanemanna”, przypomina p. Krasnodębskiemu kilka prawd oczywistych:

Nie dorastamy Grassowi do pięt. Stworzył „Blaszany bębenek” – arcydzieło światowej klasy, należące także do kultury polskiej, za co jesteśmy mu winni podziw i wdzięczność. Nie zmieni tego fakt, że jako „szesnastoletni gówniarz” był w SS, a później nie rozgłaszał tej sprawy. „Wściekłe ataki” na Grassa mają podłoże polityczne. „Wcale mi nie zależy, żeby Grass mnie, Polaka, przepraszał” – pisze Chwin. Wcale mu nie zależy, żeby Grass ukorzył się przed nim i przed Polakami. Ciekawe, czy gdyby w rodzinie Krasnodębskiego zdarzył się dziadek z Wehrmachtu, też żądałby wytłumaczenia się z dziadków do siódmego pokolenia wstecz. Niestety, są w Polsce ludzie, którzy odczuwają mściwą przyjemność w strącaniu drugiego człowieka w poniżenie i wstyd.

Różne słodkie jady ma w sobie rozkosz publicznego lustrowania, szczególnie lustrowania ludzi, którzy przerastają nas talentem.

Grass – jak każdy – miał w swojej biografii podejrzane zakręty, ale któż ich nie ma? – pyta Chwin. Krasnodębski robi z szesnastoletniego chłopaka wciągniętego w grozy i słodkości nazizmu, zażartego polityka, a zwolennika programu SS. „No, to są po prostu głupstwa” – pisze słusznie Chwin. Gdyby kryteria, jakie stosuje Krasnodębski wobec Grassa, zastosowano wobec Dantego, który miał „okropną biografię”, to twórcy „Boskiej komedii” nie można by fetować.

Chwin ubolewa, że obchody ku czci Grassa nie zgromadził tłumów, i dodaje:

Duża część gdańszczan od niedawna wie już bardzo dobrze, (Grass) to człowiek, szwab, z którym trzymają ‘nieprawdziwi Polacy’ z łże-elit oraz Donald Tusk i marszałek Borusewicz. Są w Gdańsku i w Polsce tacy, którzy wiele jeszcze zrobią, by taki obraz Grassa zapadł głęboko w dusze ‘zwykłych, prostych ludzi’, którzy wkrótce pójdą do urn wyborczych (…).

Dołączył do nich ostatnio także Zdzisław Krasnodębski.

Wielkie brawa dla prof. Chwina! Jak to dobrze, że nie machnął na artykuł Krasnodębskiego ręką, tylko chwycił za pióro. Wyręczył tym samym wielu, którzy są mniej ku temu powołani, zrobiliby to gorzej i którym nie chciało się z artykułem Krasnodębskiego polemizować.

Tylko czy za czterdzieści lat znów ktoś nie odkryje, że autor „Blaszanego bębenka” był fe?