Duda rusza w drogę

Ogłoszony dzisiaj plan podróży zagranicznych prezydenta Dudy jest interesujący i wart komentarza.

Nie jest banalny, jest wyraźnie autorski i zgodny z ambicjami prezydenta, żeby Polska stała się liderem wspólnoty państw Europy Środkowo-Wschodniej, od Bałtyku do Adriatyku. Ambicja ta wydaje się nierealna, ale jeśli nawet powiedzie się częściowo (czyli poprawi się współpraca w regionie), to i tak byłoby dobrze.

Stąd pierwszy wyjazd, już za tydzień, 23 sierpnia, do Estonii. Jest to decyzja, którą Kreml nie będzie zachwycony. Tego dnia przypada rocznica podpisania układu Ribbentrop – Mołotow. Na dodatek następnego dnia przypada rocznica rozpadu ZSRR (1991), faktu – zdaniem Putina – tragicznego. I o wielkich konsekwencjach, bo wtedy byłe republiki przekształciły się w niepodległe państwa, choć niektóre przed 1917 rokiem nimi nie były. Tam sięgają korzenie sprawy ukraińskiej.

Wybór Tallina podkreśla znaczenie, jakie Duda przywiązuje do regionu i miejsca w nim Polski. Bliższa współpraca na pewno zaniepokoi Rosję, a być może wzmocni głos byłych państw „obozu” w NATO, będą bardziej słyszane w Berlinie i w Waszyngtonie. Czy zdołają uzgodnić swoją politykę – to mało prawdopodobne, ale póki jest cień szansy…

Następny wyjazd – do Berlina – nie budzi wątpliwości. To prawdziwe mocarstwo regionalne, nasz największy sąsiad, partner gospodarczy, wiodący kraj w Unii i wśród europejskich państw NATO. Mimo aksamitnej współpracy nie brak spraw drażliwych, jak stałe bazy USA na Wschód od Odry (w państwach buforowych) czy status mniejszości polskiej w RFN, gdyż prezydent Duda przywiązuje znaczenie do polskiej diaspory, która jest elektoratem jego oraz PiS. Donald Tusk zajmował specjalne miejsce w sercu kanclerz Merkel, zobaczymy, jak ułożą się stosunki Dudy.

Co do zbliżenia z prezydentem Gauckiem nie mam wątpliwości. Pierwsza dama – germanistka – i znajomość niemieckiego przez Dudę będą dużymi atutami. Żaden Kurski nie będzie tropił dziadków w Wehrmachcie.

Kolejny wyjazd – Londyn – będzie trudny, ale prezydentowi potrzebny. Trudny, ponieważ Cameron ciągle straszy wyjściem z Unii (co na to Duda?) i ogranicza uprawnienia socjalne imigrantów. Podróż ważna także przez wzgląd na polskich imigrantów – ważny elektorat przed wyborami w październiku. Do tego cenny wątek patriotyczno-jubileuszowy, rocznica, która pozwoli uczcić wkład polskich lotników w bitwie o Anglię. Konkretne rezultaty wizyty mogą być skromne, ale warstwa symboliczna będzie widoczna i korzystna.

Następna podróż – Erfurt, spotkanie prezydentów 7 państw europejskich (Austria, RFN, Portugalia, Estonia, Słowacja, Bułgaria i Polska) – będzie debiutem prezydenta Dudy na arenie wielostronnej, nawiązaniem niezbędnych znajomości i kontaktów. Nie wątpię, że z punktu widzenia PR będzie to korzystne – para prezydencka jest młoda, nowoczesna, wykształcona, można powiedzieć – efektowna i zostanie zaakceptowana na salonach.

Następne wizyty (Budapeszt – szczyt Wyszehradu i Bukareszt – szczyt państw „od Bałtyku do Adriatyku”) są w gruncie rzeczy podobne, mają doprowadzić do ożywienia kulejącej współpracy, do zbliżenia stanowisk przed szczytem NATO w Warszawie w przyszłym roku. Wtedy zaczną się schody. Wtedy prezydent Duda – i my wraz z nim – przekonamy się, na ile kraje regionu stanowią wspólnotę, co Polska może im zaoferować, na ile skłonne są odrzucić status „buforowy” w NATO, niepokoić Kreml, uzgodnić politykę wobec Rosji Ukrainy.

Kolejne podróże (USA – Zgromadzenie Ogólne ONZ raz Chiny) pomijam, bo przyjdzie na nie czas. W sumie kalendarz prezydenta Dudy i autorski plan jego podróży daje do myślenia. Niewykluczone, że z jednej czy drugiej podróży wróci bez wielkich zdobyczy, ale na pewno wiele się nauczy i przekona, na ile realne są jego ambicje, żeby Polska przestała być kondominium i powstała z kolan.