Łżyj pan dalej!

Jeszcze zanim Paweł Pawlikowski otrzymał w Cannes nagrodę za reżyserię „Zimnej wojny”, w kraju toczyła się zimna wojna przeciw artyście. Na krótko przed festiwalem w tygodniku „Sieci” ukazał się nieświeży pasztet na artystę.

Autor Piotr Gociek ma za złe Pawlikowskiemu wypowiedzi, w których albo nie wie, co mówi, „albo z pełnym rozmysłem publicznie łże”. Na zmianę z Holland et consortes urządzają seanse nienawiści, a będą urządzać „dziesięć razy częściej niż do tej pory”. W konkluzji Gociek apeluje, by pozbawić ich filmy subwencji państwowych, niech robią, co chcą, ale „na własny koszt”. (Wtedy będzie więcej pieniędzy na „Smoleńsk” i inne posłuszne filmy?).

Gociek przytacza dwie haniebne wypowiedzi artysty. Oto one: „Jeżeli Polska stanie się całkowicie pisowska, wtedy nie będzie jak za komuny, że warto trwać, być kamyczkiem w bucie władzy. Wtedy istniało poczucie, że artyści i naród są razem, bo mają wspólnego wroga. Teraz może się okazać, że naród już nie jest z nami, w końcu spora część społeczeństwa chce tej pisowskiej demokratury. Na razie to tylko 6-7 mln, ale nie wiadomo, co tu się zacznie dziać, gdy położą łapę na wszystkim. Wówczas niczego tu nie nakręcimy. Już się robi groźnie”.

Wypowiedź druga: „Zabieranie państwowego dofinansowania ważnym, lecz politycznie niewygodnym festiwalom, teatrom lub czasopismom również nas – twórców kultury – napawa niepokojem i jest formą cenzury ekonomicznej. Mam nadzieję, że władza w końcu zrozumie, że sukcesy polskich twórców kina, teatru, literatury, malarstwa za granicą są cenne dla wizerunku naszego kraju i że wszelkie próby inżynierii dusz i rządowego sterowania kulturą prowadzą Polskę w ślepy zaułek konformizmu, miernoty i skutkują osłabieniem żywych kontaktów polskiego doświadczenia ze światem”.

Obie te wypowiedzi są całkowicie słuszne, a pan Gociek uważa wręcz przeciwnie, że Pawlikowski „grzmi” bez pojęcia, o czym mówi, lub „łże” celowo. Moja prośba do Pawlikowskiego: jeżeli tak wyglądają łgarstwa, to łżyj Pan dalej!

Podobna jest sytuacja Olgi Tokarczuk, której książki robią karierę międzynarodową, a ona sama jest w kraju adresatką hejtów i nie należy do faworytek władzy. Nic dziwnego, skoro jest przedstawicielką „pedagogiki wstydu”, twierdzi, że słowo „solidarność” zostało podeptane i należałoby go zakazać na dwa pokolenia. Uważaliśmy się za kraj tolerancyjny, podczas kiedy robiliśmy „straszne rzeczy jako kolonizatorzy, większość tłumiła mniejszość, jak właściciele niewolników czy Żydów”.

Drogi najwybitniejszych artystów rozchodzą się z oficjalną „pedagogiką dumy” i wstawania z kolan. Co gorsza, Tokarczuk, Pawlikowskiemu czy Szumowskiej trudno przykleić etykietkę „postkomunistów”. A konflikt władza – artyści do złudzenia przypomina konflikt w Polsce Ludowej, kiedy takie dzieła jak „Miazga” czy „Człowiek z żelaza”, autorzy jak Miłosz, a nawet kompozytorzy (Panufnik) mieli szlaban – wcale lub rzadko wydawani, niepokazywani, niezapraszani na spotkania, nienagradzani.

Pamiętacie kino moralnego niepokoju? Nudnawe, ale kontestacyjne. Na szczęście dzisiaj sytuacja nie jest taka zła, ale partia i rząd nadal mogą wyrządzić wiele szkód, choćby przez politykę – „możecie korzystać z wolności, ale za swoje pieniądze”. A ministerstwo będzie rozdawało nasze pieniądze po swojemu.

Na razie rezygnację złożyła prof. Agnieszka Morawińska, niezwykle kompetentna i zasłużona dla polskiej kultury, była dyrektor Zachęty, córka obrońcy Muzeum we wrześniu 1939 r. Po osiągnięciu wieku emerytalnego miała pozostać na stanowisku do końca roku, ale widocznie nie mogła z tym ministerstwem wytrzymać, zresztą wyraźnie to powiedziała. Kolejna po prof. Machcewiczu (Muzeum II Wojny Światowej) ofiara „dobrej zmiany”. Kładą łapę na wszystkim, robi się groźnie – jak mówi ten łgarz Pawlikowski.