Bajeczki pani marszałek

Co za zbieg okoliczności! W środę 2 czerwca po południu wróciliśmy z żoną po kilkudniowej wyprawie do Berlina. Był to nasz pierwszy wyjazd po pandemii. Po powrocie obejrzałem w telewizji, jak bajdurzy marszałek Witek (formalnie druga osoba w państwie).

Opowiadała o tym, jak strasznie jest na Zachodzie. „Może by państwo dziennikarze pokazywali więcej, jak jest na Zachodzie, jak działa demokracja w Niemczech” – zachęcała. Godzina policyjna, na ulicach żołnierze (domyślamy się, że Niemcy) z karabinami (i inne okropieństwa). Pani marszałek ma znajomą, która mieszka w Niemczech i opowiadała jej straszne rzeczy. Dopiero kiedy ta przyjaciółka przyjechała do Polski, przecierała oczy ze zdumienia: „Nareszcie czuję, że jestem w normalnym kraju!” – powiedziała.

Otóż ja wyjechałem z Berlina po kilku dniach pobytu. Czyli widziałem tę samą rzeczywistość, o której plecie marszałek Sejmu Rzeczpospolitej. Niniejszym oświadczam, że w moich ulubionych dzielnicach Charlottenurg i Wilmersdorf nie widziałem ani jednego żołnierza, a co dopiero z karabinem, który to widok zapamiętałem dobrze z czasów okupacji, kiedy pani Witek (tu opuszczam kilka słów) nie było jeszcze na świecie.

Patrolowałem dobrze mi znany rewir pieszo (żeby lepiej widzieć) o różnych porach dnia i nocy – m.in. główną ulicę Kurfurstendamm, SchluterStrasse, gdzie pod nr 42 mieszkałem, także śliczną PhasanenStrasse, BundesAllee, UlandStrasse, uroczy placyk przy kościele. pełen dzieci i gości w ogrodzie pobliskiej restauracji Weyer, także GuentzelStrasse, gdzie przed wojną mieszkał Marcel Reich-Ranicki. Obszedłem dookoła Prager Platz z czynną fontanną i zadbaną roślinnością. Zaglądałem nawet do „węzła sanitarnego” (ulubione sformułowanie Michała Radgowskego, jednego z założycieli i felietonistów „Polityki”), żeby sprawdzić, czy aby nie ukrywała się tam Bundeswehra. W tym czasie moja Szanowna Małżonka sprawdziła kilka sklepów, gdzie udając klientkę, wbrew swojej woli i naturze, ale działając w dobrej wierze, dokonała paru zakupów. Czego się nie robi dla ojczyzny! A człowiek ma tylko jedną ojczyznę (paragony załączam).

Faktem jest, że reżim jest nieludzki. I tu zgadzam się z panią Marszałek. Aby zostać obsłużonym w każdym sklepie, kawiarni, restauracji, zanim zamówimy pierwsze piwo, musimy okazać wynik testu albo świadectwo szczepienia. To po prostu oburzające. Wiadomo, że oni mają wirusa w pogardzie, im chodzi tylko o pretekst, żeby każdego wylegitymować, wszystko o każdym wiedzieć. Do tego służy system, który Niemcy zakupiły (cóż za ironia losu!) w Izraelu.

Pamiętam taką Kenkartę z dzieciństwa. Mieszkałem na wsi. Bawiliśmy się z synkiem gospodarzy w piachu. Przyszedł do nas ktoś dorosły z domu i podał nam jakiś dokument. – Możecie się tym bawić, żeby wyglądało na stare, zmęczone, ale nie wolno podrzeć. Kiedy dziś o tym myślę, to myślę, że ja działałem w ruchu oporu, kiedy Mateusza Morawieckiego jeszcze nie było na świecie.

Wynik wszystkich tych testów Witek, jakie aplikowałem Niemcom, był negatywny. Żadnej Bundeswehry z karabinami, ani jednego żołnierza w mundurze i z bronią nie widzieliśmy, choć oko na nich mam wyczulone, od kiedy pacholęciem byłem. Żadnych wyników dodatnich. Znając Niemców, mogli być dla zmyłki po cywilnemu, ale nie zdecydowaliśmy się na użycie środków przymusu bezpośredniego, żeby ich rozebrać.

W raporcie z misji rozpoznawczej do Berlina (und zurick), świadomy odpowiedzialności karnej, stwierdzam, że marszałek Witek w rozmowie z dziennikarzami całkowicie rozminęła się z prawdą. Świadomie rozpowszechniała nieprawdziwe wiadomości, fake news, co nie przystoi drugiej osobie w państwie. Zaraz po niej pokazano premiera Morawieckiego, jak skarży się na polityków i (niektóre…) media zachodnie, które robią nam niedobrze. „Bundeswehra, wszystkiemu winien Zachód”, a Wschód nam nie przeszkadza. Skąd my to znamy? Komuna wraca, choć sama nie zdaje sobie z tego sprawy.