Grzeszników nie sieją

Minęło zaledwie kilka dni od Bożego Ciała, a w grzeszników jak gdyby diabeł wstąpił. Andrzej Lepper powiedział, że pan Bóg go szanuje. Skąd on to wie? Może to Wassermann „uzyskał tę wiedzę w sposób operacyjny”? Może tak zeznał świadek koronny? Byłbyż to znowu nieoceniony Dochnal? Może ktoś obdarzony łaską wiary wytłumaczy, jak pan Bóg może szanować kogoś, kto nie szanuje innych? (Najlepiej, żeby to wytłumaczył na lekcji religii, to będą lepsze stopnie do średniej…) Cynizm i bezczelność Andrzeja Leppera niewiele mają sobie równych – wszak to, co mówi, obraża uczucia religijne osób wierzących. No bo trudno wierzyć w kogoś, kto szanuje Leppera, wicepremiera polskiego rządu, osobnika, który mówi, że nie był w sądzie, bo mu się nie chciało. Ciekawe, co teraz powiedzą ojciec-dyrektor i wszyscy święci?

Ledwo zgrzeszył Lepper, a tuż za nim podąża Anna Walentynowicz, która mówi, że Lech Wałęsa powinien zostać oskalpowany. Ja rozumiem, że legendarna suwnicowa powiedziała to symbolicznie, że nie mówiła dosłownie, ale przecież to jest osoba wierząca (nie w Wałęsę, chociaż nosi Matkę Boską w klapie). Jak ona tak może? Prominentne osoby, które oglądamy czasem w telewizji jak swoją obecnością uświetniają rozmaite msze i nabożeństwa, po prostu zioną nienawiścią. Wałęsa mówi, że mamy durnia za prezydenta, a Walentynowicz uważa, że były prezydent powinien być oskalpowany. I to wszystko mówią pomiędzy jednym a drugim pacierzem, są gorliwie wierzący, osobiście znali JP II (i nie odzywali się do papieża per „Yes, Sir”).

Tytuł „grzesznika tygodnia” zdobywa jednak wicepremier Roman Giertych za ideę wliczania oceny z nauki religii do średniej ocen na świadectwie szkolnym. Jest to dodatkowa forma zmuszania do katechizacji. Wiadomo, że lekcje religii są formą szerzenia wiary, a nie nauki, nie istnieje obowiązkowy program tego przedmiotu, zajęcia w wielu wypadkach prowadzi duchowieństwo, a tzw. lekcje etyki są listkiem figowym i fikcją, która pojawia się może w jednym, może w dwóch procentach szkół. Wiadomo również, że na ocenę z religii wpływa nie tylko zaangażowanie dziecka (i jego rodziny) w szkole, ale i w kościele. Jeżeli przedmiot nie ma programu, to jak można wystawiać ocenę z jego znajomości? I kto miałby ten program ułożyć. Przedstawiciele świeckiego Państwa z Kościołem? (I co by na powiedziały pozostałe Kościoły?) Napisałem „świeckiego Państwa”, ale powinienem się poprawić, bo trudno nasze ministerstwo Edukacji pp. Giertycha i Orzechowskiego uznać za świeckie. Co innego, gdyby katechezę zastąpić religioznawstwem lub etyką, których nauczają odpowiednio przygotowani pedagodzy – ale na to, jak na razie, się nie zanosi.

Na razie mamy do czynienia z ofensywą Kościoła w sferze zarezerwowanej dla Państwa. Przewodniczący Konferencji Episkopatu, abp Michalik, wystawia stopnie partiom politycznym i politykom, Marek Jurek dostał ocenę celującą, pozostali nie zdali egzaminu moralnego. Nie zgadzam się z J.M. Rokitą, że abp, podobnie jak każdy obywatel, ma prawo wyrazić swoja opinię. Poseł Rokita udaje Greka. Obywatel Józef Michalik ma, oczywiście, prawo do swojej opinii, ale kiedy wypowiada ją z ambony, jako przewodniczący Konferencji Episkopatu, to nie jest „obywatelem jak każdy inny”. Lepiej od Rokity znalazł się nuncjusz apostolski, abp Kowalczyk, który powiedział, że potrzeba księży – nie polityków.

Z kolei inny biskup postawił dwóję strajkującym lekarzom i nauczycielom, porównując ich do terrorystów, a wicepremier i minister Edukacji pragnie, by cenzurka była nie tylko świadectwem wiedzy, ale i wiary. Biedne dzieci będą musiały co innego mówić o Darwinie na lekcji przyrody, a co innego na religii. Wcześnie będą się uczyły dwulicowości. Może to i dobrze – przyda się na starość, kiedy będą politykami.