Handel historią

Wspólna Deklaracja premierów Polski i Izraela, podpisana 27 czerwca 2018 r., od chwili jej ogłoszenia wychwalana jest przez rząd PiS i jego zwolenników jako gigantyczny sukces, ponieważ stawia na jednym poziomie antypolonizm i antysemityzm, zdejmuje z państwa i narodu polskiego zarzut współodpowiedzialności za Zagładę, redukując ją do indywidualnych przypadków, odrzuca brednie o tzw. polskich obozach itd. Netanjahu wystawił Morawieckiemu świadectwo celujące, upraszczając historię jak można.

Strona polska postanowiła podzielić się tym sukcesem z całym światem, publikując tekst Deklaracji na zasadzie płatnego ogłoszenia w najważniejszych gazetach na świecie, także w Izraelu, gdzie wywołało to coś na kształt awantury, premier Netanjahu musiał się tłumaczyć i ma zabrać jeszcze w tej sprawie głos. Obrońcy Deklaracji mówią, że tylko ekstremy – bolszewicy i faszyści – są niezadowoleni.

Dla mnie tajny sposób przygotowania Deklaracji (ze strony polskiej przez eurodeputowanych Legutkę i Porębę) i jej niektóre fragmenty wywołują zdziwienie, że porozumienie osiągnięto kosztem prawdy i ustaleń naukowców polskich, izraelskich i innych, a także mojej własnej pamięci.

Odbył się handel historią, jak gdyby historię można było pisać pod dyktando polityków: my wykreślimy z ustawy karanie więzieniem za pomawianie narodu polskiego, a wy uznacie nas hurtem za ofiary i dobroczyńców na skalę masową, wy nie będziecie mówili o „polskich obozach”, a my o „szmalcownikach” itp. Deklaracja poprawiła może stosunki między rządami Morawieckiego a Netanjahu, przybliża może perspektywę szczytu Grupy Wyszehradzkiej w Jerozolimie, ale znów podgrzała dyskusję o stosunku Polaków do Żydów i o antysemityzmie. Zamiast konflikt załagodzić – jeszcze go utrwala. Jadwiga Staniszkis nazwała taki stosunek do historii chamstwem.

Nawet tacy przyjaciele Polski jak prof. Szewach Weiss, ocalony przez Polaków z Zagłady, który od lat zabiega o dobre stosunki polsko-żydowskie, nie zaakceptowali Deklaracji. Niżej zamieszczam tekst prof. Adama Leszczyńskiego z OKO.press, którego wnioski podzielam. (Skróty – en passant).

***

Polsko-izraelską deklarację podpisano 27 czerwca 2018, ale skandal wybuchł dopiero po tygodniu – po tym jak Fundacja PKO wykupiła ogłoszenia z tekstem deklaracji w najważniejszych zagranicznych mediach. Tego nie zniósł nawet premier Netanjahu. (…) Izraelska opinia publiczna potrzebowała kilku dni, żeby dojść do siebie po wstrząsie wywołanym wspólną deklaracją premierów Polski i Izraela o wojennej przeszłości. I być może sprawa by ucichła, gdyby nie polska strona. Deklaracja premierów Morawieckiego i Netanjahu była ewidentnym sukcesem PiS i jego narracji o Zagładzie, według której Polacy ofiarnie nadstawiali karku za żydowskich sąsiadów, a kolaboracja z Niemcami zdarzała się tylko zdegenerowanym jednostkom. Deklaracja wzmacnia tę narrację.

Można było odtrąbić sukces, ale PiS chciał go wykorzystać do końca. I – jak zwykle – przesadził. Publikację tekstu deklaracji w zagranicznych mediach sfinansowała Fundacja Banku PKO, kontrolowanego przez państwo. Deklaracja ukazała się w prasie niemieckiej („FAZ”, „Die Welt”), izraelskiej („The Jerusalem Post”, „Haaretz”, „Yedioth Ahronot”), amerykańskiej („The Washington Post” i „Wall Street Journal”), francuskiej („Le Figaro”, „Le Monde”, „La Croix”), brytyjskiej („The Daily Telegraph”, „The Sun”, „The Times”) i hiszpańskiej („ABC”). Według izraelskiej stacji informacyjnej Channel 10 ogłoszenia w prasie zdenerwowały nawet rząd Izraela, który miał stwierdzić, że to narusza polsko-izraelskie porozumienie. Trudno się dziwić – deklaracja ukazała się przecież także w prasie izraelskiej, przetłumaczona na hebrajski przez polską stronę. (…)

Deklaracja od początku wzbudzała wielkie kontrowersje w samym Izraelu:
* historyk Yehuda Bauer, jeden z najważniejszych znawców Zagłady na świecie i znacząca postać w samym Izraelu, zarzucił Netanjahu, że zgodził się na umniejszenie roli Polaków w zniszczeniu polskich Żydów. „To [deklaracja] jest małe osiągnięcie i wielki błąd, który graniczy ze zdradą” – powiedział Bauer.

* przywódca koalicyjnej partii Yesh Atid i minister finansów Izraela Yair Lapid, który nazwał deklarację „hańbiącą” i zażądał od Netanjahu niezwłocznego wycofania podpisu. Według Lapida deklaracja „w oburzający sposób podważa pamięć o ofiarach (…) 200 tys. Żydów zostało zamordowanych przez Polaków w czasie Holokaustu, a Netanjahu podpisuje deklarację, która oczyszcza polskie imię”. (Liczba 200 tys. dotyczy nie zamordowanych Żydów, ale jest szacunkiem liczby tych, którzy mogli zginąć przy współudziale Polaków).

* Minister edukacji i diaspory Naftali Bennett, przywódca drugiej partii koalicyjnej Żydowski Dom, nazwał wspólną deklarację „hańbą, przywracaniem kłamstw i szkodą na pamięci Holokaustu” oraz napisał na Twitterze, że „odrzuca ją całkowicie”.

* Deklarację jednoznacznie za fałszującą historię uznał Instytut Yad Vashem, który zwrócił uwagę, że umniejsza ona udział Polaków w Zagładzie, wyolbrzymia zakres pomocy udzielanej Żydom przez Polaków i polskie państwo podziemne, wreszcie że w sposób nieuprawniony zrównuje antysemityzm z „antypolonizmem”.

Zwolennicy Netanjahu bronią deklaracji w dość zaskakujący sposób. Przykładem wypowiedź dla „The Times of Israel” Yaakova Nagela, doradcy Netanjahu, który potajemnie negocjował porozumienie z Polską: „Polska to kraj, który szczyci się tym, że uchwalili prawo, które ich zdaniem przywróci narodowi honor. Pół roku później anulują je z podkulonym ogonem. To wielkie osiągnięcie dla państwa Izrael. Krytyka doprowadza mnie do szaleństwa. Osiągnęliśmy niesamowity sukces. Mieliśmy prawo, o którym wszyscy mówili, że jest straszne. Pozbyliśmy się tego, nie dając im nic w zamian. Nie ma nic złego w tym stwierdzeniu” – przytacza jego wypowiedź „Rzeczpospolita”.

Tej burzy z dystansem przyglądają się polskie władze. Wiceminister spraw zagranicznych Bartosz Cichocki na pytanie mediów odpowiedział tylko, że „wiążące” jest oświadczenie premiera Netanjahu, a nie Yad Vashem. Pytany przez PAP wiceprezes IPN dr Mateusz Szpytma stwierdził, że deklaracja premierów jest zgodna z prawdą historyczną, chociaż „oczywiście” historycy mogą mieć inne zdanie na ten temat: „Zarówno w mojej ocenie, jak i prezesa IPN deklaracja premierów Polski i Izraela nie zawiera jakichkolwiek kontrowersyjnych fragmentów. Oczywiście, deklaracje tego typu nie są i nie mogą być wytycznymi dla historyków ani izraelskich, ani polskich, ani innych. Oni mają swoje badania i każdy ma prawo do własnych interpretacji. Natomiast uważam, że zapisy czerwcowej deklaracji są zgodne ze stanem wiedzy historycznej na temat wydarzeń II wojny światowej”. Odrzucił jednak niektóre fragmenty oświadczenia historyków Yad Vashem – np. te, w których mówią o skali pomocy i denuncjacji oraz o polskim podziemiu.

Po publikacji deklaracji w zagranicznych mediach może się jednak okazać, że nie ma powodów do radości. Po co to Izraelowi? Dlaczego Netanjahu podpisał taką deklarację? Komentarze w prasie izraelskiej sugerują, że odegrał tu przede wszystkim rolę pragmatyzm Netanjahu (tak piszą zwolennicy) lub jego polityczny interes (jak twierdzi opozycja). Felietonista dziennika „Yedioth Ahronot” Nahum Barnea porównał ruch Netanjahu do nawiązania stosunków dyplomatycznych z Niemcami Zachodnimi w latach 50. w zamian za gigantyczną niemiecką pomoc gospodarczą, wartą 8 mld dol. w przeliczeniu na dzisiejsze dolary. Równocześnie jednak niemiecki kanclerz Konrad Adenauer przypomina krytyczny wobec Netanjahu Chemi Shalev z lewicowego „Haaretz”, uznał całkowicie i bezapelacyjnie odpowiedzialność Niemiec i Niemców za Zagładę.

Netanjahu, przeciwnie, ustąpił na rzecz opowieści o historii, która wybiela Polaków. W bardzo podobny sposób postąpił z premierem Węgier Wiktorem Orbánem, który odwiedzi Izrael w dniach 18-20 lipca. Orbán również otrzymał od Netanjahu historyczne koncesje – w tym zgodę na umniejszenie historycznej roli węgierskich władz kolaboracyjnych w Zagładzie. Wygląda na to, że dla premiera Izraela ważniejsze jest to, że rząd PiS jednoznacznie popiera Izrael na arenie międzynarodowej. I dlatego w zamian za korzyści polityczne może ustąpić w kwestiach oceny odległej przeszłości. Historycy z Yad Vashem i izraelska opinia publiczna i tak będą wiedzieć swoje.

***

W rozmowie z OKO.press jeszcze inny powód wymienia Konstanty Gebert: „Ewidentnie rolę tutaj odgrywa ideologiczne podobieństwo obu partii rządzących, jak i doraźny interes polityczny rządu izraelskiego, któremu bardzo zależy na szczycie Grupy Wyszehradzkiej w Jerozolimie. A tego bez zgody Warszawy nie będzie. To zostało przyjęte jako pomysł na poprzednim szczycie V4 w Budapeszcie, który odwiedził Netanjahu. Netanjahu na tym szczycie strasznie zależy, bo byłby to koronny dowód na to, że nie ma izolacji dyplomatycznej Izraela.

Bojkot dyplomatyczny Izraela, który jakieś 10 lat temu był rzeczywistością, wprawdzie słabnie, była wizyta księcia Williama, są bliskie związki z rozmaitymi państwami Zatoki Perskiej. Ale szczyt czterech państw członkowskich Unii Europejskiej w Jerozolimie to rzeczywiście byłby sukces.

Polska – jako głos broniący Izraela w UE – też jest oczywiście jakoś istotna dla Jerozolimy. Ale ponieważ PiS sam jest izolowany w Unii, to fakt, że Warszawa będzie popierała wbrew Brukseli interesy Izraela, ani naszej sytuacji nie poprawi, ani izraelskiej.

PiS więc ugrał swoje, ale arogancja i próba wpychania światowej opinii publicznej do gardeł opinii o przeszłości, której nie podzielają liczący się historycy, wywołała – po raz kolejny – oburzenie i opór.

Zaproszenie
Sprawa będzie jednym z tematów w moim programie w Radiu TOK FM we wtorek 10 lipca o godz. 20.05. Gośćmi będą Maciej Kozłowski, członek opozycji demokratycznej w PRL, „taternik”, były ambasador RP w Izraelu, mec. Jacek Dubois i mec. Monika Gąsiorowska.