Ingres prezesa

Codziennie nowa ofensywa. Przedwczoraj przeciwko biskupom, którzy się nie zlustrowali. Wczoraj – przeciwko ubekom, którzy tuczą się na hojnych emeryturach, podczas kiedy lekarz po studiach itd. Dzisiaj – przeciwko politykom, którzy mają więcej niż 10 tys. złotych oszczędności, podczas kiedy premier ma tylko parę groszy. Codziennie ktoś jest podejrzany, ktoś musi się tłumaczyć, ktoś musi się bać. A na sprawiedliwość trzeba czekać i 10 lat. Niektórzy nie doczekają się nigdy, bo trudno, żeby tysiące osób bezpodstawnie oskarżonych z paragrafu lustracyjnego (a ich liczba będzie taka wielka), mogły udowodnić, że w ich teczkach też był dokument sfałszowany, jak w teczce Jarosława Kaczyńskiego, Zyty Gilowskiej czy Małgorzaty Niezabitowskiej.

Zresztą, wyroki sądowe niczego już w Polsce nie kończą, są od razu kwestionowane, tak jak wyrok w sprawie Niezabitowskiej. Nikt już nie może się pocieszać, że „na szczęście są jeszcze sędziowie w Warszawie”. Jeśli chodzi o Polskę, to już nawet papieże nie są autorytetami. Poprzedni, bo nie zarządził lustracji duchowieństwa we własnej ojczyźnie, obecny – ponieważ musiał zmienić własną decyzję.

Jakiż więc pozostał na placu boju autorytet, który mógłby pełnić rolę prymasa? Już chyba tylko Kaczyński. Który? Najpierw chciałem napisać, że LK, ale ten nie może zrezygnować ze stanowiska prezydenta. Tak pisząc nie miałbym jednak racji, gdyż skoro może zrezygnować metropolita, to znaczy, że może i zrezygnować prezydent, żeby zostać prymasem. Naród by to zrozumiał i wybaczył. Dawniej byłoby to niemożliwe, bo Trybunał Konstytucyjny albo Watykan by się sprzeciwił. Ale dziś już wiadomo, że nie wszystkie orzeczenia Trybunału są słuszne (właśnie premier zdystansował się od kolejnego orzeczenia, tym razem w sprawie giertychowych matur). A Watykan może powiedzie „nie” dla świeckiego prymasa, ale dziś już każdy wie, że jeśli chodzi o politykę kadrową w Polsce, to nawet papież nie jest nieomylny. A nawet gdyby, to pozostaje jeszcze JK.

„Jeszcze tylko tego brakowało, żeby Jarosław Kaczyński został prymasem” – może ktoś powiedzieć. A dlaczego niby nie? Że to stanowisko jest zajęte? Do czasu. Że sam tytuł jest już bez znaczenia? – Wszystko zależy od tego, kto je piastuje. Kiedyś stanowisko premiera też nie było ważne, a dziś – proszę bardzo! Że większą władzę ma przewodniczący Episkopatu? Nie ma nic wiecznego. To się może zmienić. Że Prymasa wolno już atakować? Można, ale JK nigdy by takiej homilii jak Józef Glemp nie wygłosił, więc i na ataki by się nie wystawił. Homilia Glempa „w obronie” abpa Wielgusa nie była słuszna w sprawie samego metropolity, ale jeśli chodzi o prawa człowieka, o prawo do niezawisłego sądu, do obrony, do świadków, do dowodów – prymas miał dużo racji i będą się o niej jeszcze uczyć studenci prawa.

W końcu doszło do konfliktu pomiędzy władzą świecką a Kościołem w Polsce. Konfliktu najgorszego od czasu głębokiego PRL, bo u schyłku PRL i po jej upadku władza się do Kościoła umizgiwała i ten mógł liczyć na specjalne względy. Skąd ten konflikt? Widzę dwie przyczyny. Jedna jest po stronie Kościoła, który nigdy nie zdobył się na jasne stanowisko w sprawie lustracji, nigdy nie powiedział „nie”, aż stało się za późno.

Druga przyczyna leży po stronie władzy. Do konfliktu obecnej władzy z Kościołem musiało wcześniej czy później dojść, ponieważ Kościół – podobnie jak pół wieku temu – był ostatnim środowiskiem nietkniętym i niezależnym od rządu. Sądownictwo, prokuratura, media, służba cywilna, autorytety – wszystkich można albo zdegradować, albo zlustrować, albo skontrolować, albo w inny sposób ujarzmić, aż na placu boju pozostał tylko Kościół, grzeszny i zaplątany w przeszłość, którą dzielił wraz z narodem. Czy naprawdę myśl o tym, że pozostał już tylko jeden człowiek nieomylny i nadszedł czas na świeckiego prymasa, jest taka absurdalna?