Fałszywe nuty

Z Polskiego Radia wyrzucają trzysta osób. Motywy polityczne dominują. „Jeśli ktoś nie złożył u mnie zaświadczeń z IPN nie jest przydatny” – powiedział wiceprezes Jerzy Targalski („Rz”). W odpowiedzi na pytanie czy przy zwalnianiu była brana pod uwagę „przydatność do zawodu”, prezes wyjaśnił:

Wynikała z promowania. JAK PAN PUŚCI W OBOZIE KONCENTERACYJNYM MIŁY GŁOS, to też się ludzie z nim zżyją”. (Podkr. Pass).

To, co powiedział pan Targalski woła o pomstę do nieba. To popularność takich dziennikarzy jak Tadeusz Sznuk (Mistrz Mowy Polskiej, laureat Diamentowego Mikrofonu), czy Krzysztof Grzesiowski brała się li tylko z promowania? Nie znam pana Sznuka, nie jestem nawet jego słuchaczem, ale żeby prezes w ten sposób mówił o ludziach, którzy przepracowali w radiu kilkadziesiąt lat, to wyjątkowo niegrzeczne. (Cisną się mocniejsze słowa, ale pragnę zachować w miarę elegancki klimat naszego bloga). Jak określić porównanie Polskiego Radia do szczekaczki w obozie koncentracyjnym, a słuchaczy do więźniów? Przecież to są wypowiedzi, które nawet nie zasługują na polemikę.

Niestety, czytam w gazecie, że prezes Krzysztof Czabański zwolnił wieloletnią dyrektor Programu II, Elżbietę Markowską, muzykolożkę, która przepracowała w PR 37 lat, z tego 17 (z przerwą) jako dyrektorka „Dwójki”. Przez całe życie zawodowe Ela lojalnie służyła Polskiemu Radiu, wytrzymała, kiedy raz po raz czynione były zakusy na jej ukochane dziecko – „Dwójkę”, nawet kiedy Polskie Radio zostało zawłaszczone przez PiS, nawet teraz, kiedy 11 tysięcy osób prywatnych oraz instytucji podpisało się pod protestem przeciwko ograniczaniu zasięgu ich ulubionego II programu, kiedy protestują najwybitniejsi muzycy, kiedy minister Kultury, K.M. Ujazdowski, napisał w tej sprawie list do prezesa Czabańskiego – wszystko to zniosła, a mimo to ona i jej zastępca zostali odwołani, na ich miejsce przyszli ludzie, którzy muzykologami nie są. (Nowy dyrektor jest człowiekiem teatru).
 
Oczywiście, każdego można zwolnić, każdy szef może dobierać sobie ekipę, ale dygnitarze IV mają ludzi za nic. Kiedy Monika Olejnik odchodziła z TVP Wildsteina, prezes powiedział, że z każdego można zrobić gwiazdę. Dokładnie to samo myśli prezes Targalski, kiedy mówi, że popularność zwolnionych radiowców wynikała z promowania. Jak na razie instytucje te nie dochowały się nowych gwiazd (jeśli pominąć red. Sakiewicza), ale zakładam, że się dochowają, bo nikt nie jest niezastąpiony, a chętnych do kariery nie brak. Czy obecnych prezesów nie stać jednak na odrobinę kultury, na to, żeby bolesną operację wyrzucenia z pracy wykonać bardziej elegancko, dziękując zasłużonym pracownikom, wyjaśniając motywy decyzji (ciekawe jak?), wręczając list, kwiatek albo upominek? Zamiast tego prezes Targalski lży ich w mediach.

Tak się złożyło, że z pewnym opóźnieniem przeczytałem rocznicowy paszkwil Krzysztofa Masłonia („Rz”) z okazji 50-lecia „Polityki”. Argumentacja na poziomie prezesa Targalskiego. Zastanawiam się, co ci panowie – prezes Czabański, wiceprezes Targalski, oficer ideologiczny „Rz” Krzysztof Masłoń – mają wspólnego, i dochodzę do wniosku, że łączy ich wspólna przeszłość w PRL i w PZPR. Zanim stali się antykomunistami, byli komunistami i dzisiaj muszą się starać bardziej niż inni. Zawsze muszą być w awangardzie.

A to nie jest łatwe, bo rewolucja moralno-polityczna trwa. Bohater naszych czasów, wiceminister Edukacji Mirosław Orzechowski, zapowiedział już czystkę wśród dyrektorów szkół. Kto nie „odetnie się publicznie” od komunistycznej przeszłości ZNP, tego kuratorium nie zatwierdzi na stanowisku dyrektora. Żeby był(a) nie wiem jak dobrym dyrektorem, doświadczonym i lubianym pedagogiem: nie odetnie się – nie będzie. Najpierw przeforsowano zasadę, że bez kuratorium nie ma nominacji dyrektorów. To się nazywa łamanie charakterów, chińska rewolucja kulturalna powtarza się po 40 latach i po 17 latach od upadku komuny. Kto by pomyślał, że nadejdą czasy pogardy. To, co zapowiada min. Orzechowski to nic innego, jak weryfikacja dziennikarzy, która uchodzi dziś za jedno z najgorszych dokonań stanu wojennego. Teraz mamy weryfikację i dziennikarzy (za pośrednictwem IPN), i nauczycieli. Ale nawet wtedy nie wymagano, żeby „odcinać się” publicznie. Publicznie, w czapkach hańby, to obwożono łże-elitę ciężarówkami po ulicach Pekinu.