Pour la fete
– Polityk powinien zdawać sobie sprawę ze skutków swojej działań – mówił premier Kaczyński, kiedy Marek Jurek i S-ka zaczynali się kręcić wokół zmiany w konstytucji. JK ostrzegał, że jeśli ruszy się obecny kompromis (?), to może się skończyć na referendum, które chrześcijańscy fundamentaliści przegrają. Merytorycznie i taktycznie premier miał rację. Merytorycznie, gdyż po tym, jak kilka dni temu Portugalia przeszła na stronę liberałów, już tylko Polska, Malta oraz Irlandia mają tak restrykcyjne ustawodawstwo dotyczące przerywania ciąży. Z tego powodu prezydent Kaczyński podczas spotkania z kanclerz Merkel zgodził się podpisać imieniu Polski deklarację berlińską, pomimo, że nie będzie w niej mowy o dziedzictwie chrześcijańskim, czy judeo-chrześcijańskim, które niewątpliwie jest kolebką naszej cywilizacji (ale od tamtego czasu Europa znacznie się zmieniła). Prezydent przyznał z rozbrajającą szczerością, że gdyby odmówił, to Polska byłaby jedynym państwem, które by nie złożyło podpisu pod deklaracją. Ciekawe, jak by postąpił na jego miejscu Marek Jurek czy Roman Giertych. Przegrana sprawa z panią Tysiąc w Trybunale Praw Człowieka jest kolejnym ostrzeżeniem, że normy obowiązujące w Polsce odbiegają od standardów europejskich. W sumie dobrze, że premier ostrzegł marszałka Jurka, żeby nie igrał z ogniem, ale to za mało. Fundamentaliści z Torunia okazali się na tyle silni, że premier uznał za stosowne zdystansować się od bratowej, sugerując, że nie wiedziała, co czyni, podpisując apel perfidnie jej podsunięty (w dodatku zapraszając Magdalenę Środę).
Byłoby dobrze, gdyby nie tylko premier, ale i pozostali członkowie rządu, podejmując brzemienne w skutki decyzje, myśleli kilka ruchów na przód. Minister Ziobro, najbardziej popularny polityk w kraju, powinien był pomyśleć, że organizując pokazowe aresztowanie dra G. i urządzając konferencję prasową, na której wyraźnie sugerował, że kardiochirurg „pozbawiał życia”, spowoduje ferment wśród lekarzy i strach wśród pacjentów. Czyż spadek zaufania do lekarzy, którzy – przy wszystkich swoich grzechach – są synonimem nadziei, spadek ilości dawców, spadek liczby wykonywanych transplantacji, jakiego jesteśmy świadkami, nie spowoduje utraty życia bądź większych cierpień chorych, którzy nie mogą się doczekać operacji? Przedstawiciel ministerstwa Zdrowia uspakaja, że „za kilka miesięcy” (!) ilość transplantacji powróci do normy. Czyż wycięcie jednego wrzodu musiało się skończyć zapaleniem całego organizmu? Czyż wszystko nie mogło się odbyć bez kajdanek, kominiarek i histerycznych komentarzy? Gdyby „operacja dr G.” była wykonana lancetem, a nie siekierą, efekt byłby lepszy, a koszty mniejsze.
Czy minister sportu nie wiedział, że zawieszając zarząd PZPN i ustanawiając kuratora, wszczyna konflikt z FIFĄ, z którą nikt nie wygrał? Co prawda prezes Listkiewicz nie skończył w kajdankach, ale show był nie mniejszy niż z prof. G. Sześć tygodni trwał pokaz siły, a w końcówce FIFA strzeliła nam gola i prezydent RP musiał wyciągać piłkę z siatki. A przecież ludzie, którzy znają się na futbolu, ostrzegali, że Blatter nie przepuści. Po kilku tygodniach wymachiwania czerwoną kartką, minister Lipiec musiał spuścić z tonu, musiał się zgodzić na „kompromis”, w wyniku którego zarząd PZPN powrócił na boisko, a kurator dostał czerwoną kartkę. Przecież taki „kompromis” można było uzgodnić bez tej całej hecy, bez angażowania autorytetu prezydenta RP, który przyjął prezesa FIFA, jak gdyby to był równorzędny partner.
Bywa, że cele, jakie stawia sobie rząd, są szlachetne (walka z korupcją w służbie zdrowia, czy w piłce nożnej), ale metody są obliczone bardziej na efekt niż na skuteczność. Czasami wydaje się, że heca i korzystny pi-ar (pour la fete) liczą się bardziej niż szlachetne zamiary.
PS. Dzisiaj początek kalendarzowej wiosny. Wyjeżdżam na wakacje, z góry przepraszam za zakłócenia w dostawach przez dwa tygodnie. Do zobaczenia!