Smutne refleksje

Tragedia polskiego autokaru w Alpach nie jest ani pierwsza, ani ostatnia. Wypadki te w dużym stopniu wynikają z zacofania cywilizacyjnego naszego kraju, z niskiej kultury na drogach. Nie dziwi mnie, że w Polsce – jak powiedział prezydent Kaczyński – jest stosunkowo dwa razy więcej wypadków drogowych niż we Francji. Życie ludzkie jest w Polsce tanie, wystarczy przypomnieć, że zaledwie kilka procent kobiet zgłosiło się na zaproszenie NFOZ do bezpłatnego badania.

Do tragedii nie są wcale potrzebne wąskie i strome serpentyny w Alpach, wystarczą szerokie i proste (acz nieliczne) drogi i ulice w Polsce. Ile osób zginęło już na Wisłostradzie w Warszawie! Piesi i kierowcy notorycznie łamią przepisy, motocykliści urządzają wyścigi w środku miasta, samochody szaleńców mkną z szybkością dochodzącą do stu kilometrów na godzinę na terenie zabudowanym. Cwaniactwo, lekkomyślność, ambicja, chamstwo są na naszych drogach częste. I to nie z dala od policji, ale kilkaset metrów od najbliższego komisariatu. Moim zdaniem ma to związek z ogólna kulturą i cywilizacją, z zaniedbaniami sięgającymi kilkudziesięciu, a nawet kilkuset lat. Kolejne zaostrzenie przepisów, które obiecuje minister, nie wiele pomoże, bo przepisy można zaostrzać bez końca, natomiast przestrzegania prawa, reguł współżycia z innymi kierowcami, poczucia odpowiedzialności, trzeba się uczyć latami.

Kilka lat temu jechałem autobusem międzymiastowym w Peru – kraju dużo biedniejszym i bardziej zacofanym niż Polska. Tam jest jeszcze gorzej i to nie przypadek. Autobus był zdezelowany, aż strach było wsiąść. Kiedy po kilku godzinach jazdy kierowca zatrzymał się na krótki postój, otworzył bagażnik z boku autokaru, i z tego bagażnika… wyszedł człowiek. – Kto to jest? – zapytałem. – To mój zmiennik, będzie prowadził w nocy, teraz wypoczywa – odpowiedział kierowca. Kiedy ruszyliśmy w dalszą drogę, jechał tak szybko, że wkrótce zderzyliśmy się z ciężarówką, która wyjechała z bocznej drogi. Kiedy po godzinie nadjechał policjant i zapytał, kto jest kierowcą – zgłosił się „zmiennik”, który zdążył się wygramolić z bagażnika. Okazało się, że „kierowca”, który prowadził autobus, nie miał prawa jazdy, albo miał je fałszywe i nie chciał pokazać. Wypadki nie biorą się z niczego.

A kwestia ubezpieczeń? Ilekroć zdarzy się tragedia, nieszczęśliwy wypadek czy powódź, tylekroć oczekiwania i pretensje poszkodowanych kierowane są pod adresem rządu. (Kiedy Cimoszewicz powiedział, co myśli o tych, którzy się nie ubezpieczają, uznano to za nietakt i przegrał wybory). Wójt, starosta, wojewoda, nawet prezydent – wszyscy wyciągają do nich ręce, kierują do nich pretensje, że „już drugi dzień mija, a pieniędzy ciągle nie ma”. I zawsze to samo: numer konta na ekranie telewizorów i wzruszające dowody ofiarności. To wszystko pięknie, ale jaki procent mieszkań i zabudowań jest ubezpieczonych, jaki procent turystów i pielgrzymów wyrusza z polisą w kieszeni? Państwo „ma dać” i państwo „daje” z pieniędzy podatników (aczkolwiek zdecydowania za mało, jak na potrzeby zainteresowanych). Ba, płaci nawet PZU, choć pielgrzymka była ubezpieczona (miejmy nadzieję) gdzie indziej. Wszystko to świadczy tylko o jednym – o naszym poziomie cywilizacyjnym.

Naród polski jest pobożny – powiedział prezydent, ale wiara w cuda nie wystarczy.

***

PS. Zapraszam do Salonu „Polityki” w Sopocie, na spotkanie z Niną Terentiew – „carycą telewizji”. Wtorek, 24 lipca, godz. 18.00 (punktualnie!), Urząd Miasta, ul. Kościuszki 25/27.