Wąsy i dąsy

0tuPrez450.jpg

Fot. Witold Rozbicki / REPORTER

Zacznę od tego, że dla dobra ojczyzny Jarosław Kaczyński powinien zapuścić wąsy. Wtedy przestałby być bliźniaczo podobny do prezydenta i nie trzeba by przydzielać mu ochrony. Ochrona (całodobowo) jest kosztowna, co najmniej trzech oficerów po osiem godzin dziennie – dopóki Unia nie ograniczy czasu pracy goryli. W ramach taniego państwa bardziej oszczędnie będzie zapuścić wąsy. Krótkie – a la Dmowski, albo dłuższe – a la Piłsudski, obaj są bliscy sercu b. premiera, więc nie powinien odmówić. Przy okazji będzie to wybór ideologiczny. I ładny gest. Były premier miałby na twarzy wypisane przywiązanie do jednej ze swoich zasad (tanie państwo).

Obawiam się jednak, że JK wąsów nie zapuści, gdyż jego zdaniem byłaby to „propaganda” i tani gest pod publiczkę. Tak przynajmniej JK nazwał decyzję nowego premiera, żeby polecieć do Brukseli rejsowym samolotem. Być może, jeżeli doda się wszystkie koszty – bilet dla premiera + ochrona + współpracownicy – to wcale nie wyjdzie taniej niż lot samolotu specjalnego, ale w polityce gesty się liczą. Widok JK wśród sześciu rosłych ochroniarzy był po prostu śmieszny. Dlatego DT słusznie ogranicza swoją ochronę. I słusznie, kiedy może, leci rejsowym samolotem. Może ktoś jeszcze weźmie z niego przykład i będzie skromniejszy w wykonywaniu swojej posługi.

Kilka lat temu, wraz z kolegą z „Rz.”, byliśmy u premiera Norwegii – kraju niezwykle zamożnego, jednego z najbogatszych w Europie. Biuro premiera w centrum Oslo było wręcz trudno znaleźć. Przed zwyczajnym budynkiem biurowym nie stał żaden strażnik, nie było żadnego szlabanu. (Aż się zastanawiałem, jaki to łatwy cel dla górniczej manifestacji.) W hallu, na parterze, siedział cywil za biurkiem, który zapytał „Panowie do kogo?” A gdy usłyszał, że do premiera – wskazał na windę i powiedział które piętro. Dopiero na piętrze ktoś otworzył nam drzwi i wypuścił z windy.

Wiele lat temu, kiedy robiłem wywiad z arcybiskupem Makariosem – prezydentem Cypru, byłem ujęty jego skromnością. W kraju panowało już napięcie Grecy – Turcy, a do prezydenta wszedłem bez przeszkód. Jedyne, co arcybiskup zrobił, to zasunął zasuwkę w drzwiach.

Wspominam o tym, gdyż popieram skromność (zwłaszcza na koszt państwa). Ale nie do granic śmieszności. Kiedy w ramach kampanii wyborczej politycy opowiadają, że ograniczą liczbę telefonów komórkowych, to mnie po prostu śmieszy, bo dziś komórka jest jak długopis – bez niej nie można funkcjonować. A ograniczyć rozmowy prywatne można, ustalając ryczałt bądź w inny sposób.

Przechodząc do spraw poważniejszych, to po dzisiejszym spotkaniu prezydenta z premierem spodziewam się najwyżej chwilowego odprężenia, ale nie zawieszenia broni. W ostatnim okresie obie strony popełniły liczne gafy, prezydent nie pofotygował się z gratulacjami, wręczył nominację z ostentacyjnym obrzydzeniem, wychwalał rządy PiS (ostatnio przy nominacji Anny Fotygi na pierwszą kancelistkę), z kolei premier nie poinformował go o decyzjach, o których głowa państwa powinna wiedzieć (termin wycofania wojsk z Iraku i profesjonalizacji armii, OECD-Rosja). Ale nawet gdyby obaj panowie wszystko sobie wyjaśnili, gdyby się przyjaźnie uśmiechali, to i tak konflikt pozostanie, gdyż LK nawet nie udaje, że jest prezydentem wszystkich Polaków. Zgadzam się z Waldemarem Kuczyńskim, że rząd Tuska ma przeciwko sobie konglomerat, którym kieruje prezes PiS. Wynika z tego równanie, które przejdzie do historii arytmetyki jako równanie Kuczyńskiego:

PiS + prezydent = JK.
I drugie: Rząd + PO + PSL + LiD = Prezydent + PiS.

W ten układ równań wpisany jest stały konflikt, ponieważ języczek u wagi (Prezydent) znalazł się na jednej z szal. Czeka nas dalsza pyskówka, której mistrzami są panowie Joachim Brudziński i Aleksander Szczygło. Ten pierwszy w niedzielnym śniadaniu u Moniki O. co chwilę wykrzykiwał:

Grupiński wam to napisał! Macie jeden przekaz!

Minął zaledwie jeden dzień i „Grupiński” wyszedł z worka PiS. Nie ma arbitra, więc czeka nas dalsza bijatyka. Mam nadzieję, że rząd w miarę możliwości zachowa wyniosłe milczenie i będzie robił swoje.

Kiedy czytałem doniesienia wysłannika „GW” do Caracas, miałem wrażenie, że piszemy Wenezuela, a w domyśle Polska, piszemy Chavez, a w domyśle… No, niech już będzie – Lenin:

Chavez przegrał, bo jego rządy są nieustanną awanturą i wojną przeciw wrogom w kraju i za granicą, imperialistom, oligarchom, spiskowcom. (…) Przegrał, bo tego permanentnego stanu zimnej wojny domowej coraz więcej Wenezuelczyków ma dość.

Jak powiedział jeden z przywódców opozycji, „Naród wysłał sygnał: Dość podziałów. Dość obrażania przeciwników prezydenta jako lokajów, puczystów, glist i wężów. Wszyscy jesteśmy Wenezuelczykami.” Podobny sygnał wysłał niedawno naród polski.