Bush na medal
Dziś początek olimpiady. Polskie media mają swoje igrzyska. „Gazeta” ma za złe, że „Pekin ukrywa biedę”, ale nie rozpisuje się o tym, jakie postępy zrobiły Chiny we wszystkich dziedzinach, w tym w walce z nędzą. Ba, nawet w dziedzinie praw człowieka, jest lepiej niż było – wystarczy przypomnieć, co się działo za czasów Mao. Jak by nie było w Chinach źle, ten kraj przeżywa najlepszy okres w swojej długiej historii.
40 tys studentów chińskich studiuje w Stanach – część z nich musi przejrzeć na oczy i po powrocie opowiedzieć co widzieli. Zresztą nie muszą wracać – nawet ocenzurowany Internet pokazuje, jak wygląda życie za chińskim murem. Diaspora chińska jest największa na świecie. A turyści? Chiny są dziś jednym z najczęściej odwiedzanych państw na świecie. Liberalizacja będzie postępowała, tak jak to miało miejsce w Hiszpanii generalissimusa Franco. Zmiany są nie do powstrzymania. W Chinach dzieją się też rzeczy odrażające – polityka demograficzna, kara śmierci stosowana częściej niż w jakimkolwiek kraju (w Houston właśnie wykonano wyrok na przestępcy meksykańskim), represje polityczne. Ale medal chiński ma dwie strony – jasną i ciemną, gigantyczny rozwój gospodarczy i cywilizacyjny, stopniowa liberalizacja, choć daleko jeszcze do prawdziwej wolności i demokracji. Chiny są jednak na dobrej drodze. Jak powiedział George W. Bush, „Kraje, które wymieniają towary, będą też wymieniały myśli i idee”.
Przywódcy światowi mieli problem – jechać czy nie jechać na otwarcie igrzysk? Ogromna większość postanowiła dać wyraz swoim przekonaniom, ale uroczystości nie bojkotować. Wezmą w niej udział m.in. Bush, Merkel, Sarkozy, Putin, premierzy rządów państw ważnych dla Chin, takich jak Japonia, Tajwan, Australia czy Brazylia. Wśród nieobecnych będzie George Brown (premier W. Brytanii), który jednak zapowiedział udział w ceremonii zamknięcia, Silvio Berlusconi (zamiast niego będzie minister Spraw Zagranicznych, F. Frattini), i Hans-Gert Poettering – przewodniczący Parlamentu Europejskiego, który kilka dni temu „uratował honor Europy”, wypowiadając się w ostrych słowach o sytuacji w dziedzinie praw człowieka w Chinach.
Chiny oficjalne mogą już jednak mówić o sukcesie. Żaden kraj nie zbojkotował igrzysk, nawet Dalaj lama jest bojkotowi przeciwny. Jakiekolwiek protesty przeciwko łamaniu praw człowieka, niewielkie wobec obecności setek tysięcy żołnierzy i policjantów, zostaną przyćmione przez imponujące postępy tego kraju, organizację igrzysk i sukcesy sportowe gospodarzy, którzy mogą aż przedobrzyć w hodowli medalistów. Nieobecność Donalda Tuska i Lecha Kaczyńskiego niewiele tu zmieni.
Wydaje się, że najbardziej rozsądnie zachował się – o dziwo! – George W. Bush. Postanowił on wygłosić przemówienie poświęcone w dużym stopniu prawom człowieka w Chinach i w Azji, ale zrobić to nie w Pekinie, lecz w Bangkoku, w przeddzień przyjazdu do Pekinu. Zdaniem Busha igrzyska olimpijskie nie są właściwą okazją do odnoszenia tej sprawy.
Prezydent mówił jasno, kategorycznie, krytycznie, ale tak, żeby dialogu z Chinami nie przerywać. Oto fragmenty: „ (Wielokrotnie) Mówiłem jasno, szczerze i uparcie przywódcom chińskim o naszym głębokim zaniepokojeniem kwestią wolności religijnej i praw człowieka. (…) Wielokrotnie spotykałem się z chińskimi dysydentami i działaczami religijnymi. (…) Ameryka jest stanowczo przeciwna zatrzymywaniu w Chinach dysydentów politycznych, działaczy praw człowieka i aktywistów religijnych. (…) Jesteśmy za wolnością prasy, zgromadzeń, prawami pracowniczymi. (…) Wzywamy do otwartości i sprawiedliwości nie po to, żeby narzucać własne przekonania, ale żeby naród chiński mógł wyrażać swoje.”
Mimo twardych słów, przemówienie Busha zostało uznane przez „New York Times” za umiarkowane: Nie zostało wygłoszone w Pekinie, nie wspominało o Tybecie, nie było słowa o najnowszych represjach, było znacznie łagodniejsze niż słowa użyte w tym samym przemówieniu pod adresem reżimów w Birmie, na Białorusi i w Zimbabwe. (Wyjaśnienie będzie proste – zależność gospodarcza Stanów od Chin).
W końcowych słowach prezydent Bush, który po raz pierwszy był w Chinach w 1975 roku z ojcem, wyraził uznanie dla postępu, jakiego dokonały Chiny od tamtego czasu. „Ostatecznie Chiny same zdecydują, jaką drogą pójdą. Ameryka i jej partnerzy są realistami, gotowymi na każdą ewentualność. W sprawie przyszłości Chin jestem optymistą.”
Rzadko mam okazję popierać G.W.B., ale tym razem nie miałbym za złe, gdyby w tym duchu przemówił Donald Tusk albo Lech Kaczyński, zamiast oglądać Busha w telewizorze.