Moralina

Zanim dowiecie się Państwo, co to jest „moralina” – jedno wyjaśnienie. Ponieważ przeżyłem cały PRL – nic dziwnego, że nurtuje mnie ocena tamtych czasów. Dawno już nie czytałem tak mądrej wypowiedzi na ten temat, jak tego, co mówi Ludwik Flaszen.

Flaszen – dziś prawie 80-letni, zamieszkały od lat w Paryżu – wybitny krytyk i znawca teatru, jeden ze  współtwórców teatru Jerzego Grotowskiego, umysł niezależny, demaskator socrealizmu – w rozmowie z Tadeuszem Sobolewskim „Duży Format. GW” (14 stycznia 2010). Poniżej fragmenty na temat życia i pracy w PRL, które mnie najbardziej zainteresowały i uderzają trafnością.

W pierwszej części rozmowy Flaszen mówi, że w czasie nagonki w 1968 roku, a także z powodów osobistych, Grotowski rozważał możliwość samobójstwa. Potem Flaszen mówi o sprawach ogólniejszych: „W jaki sposób twórcze spełnienie artysty związane jest z wolnością. A może i – na sposób pokrętny – ze zniewoleniem? Np. w Rosji carskiej, nawet za Mikołaja I, kiedy car osobiście cenzurował pisarzy, powstała wielka literatura, a potem nowatorski teatr na poziomie światowym. Dziś lubi się wyciągać różne kompromitujące dokumenty z peerelowskiej przeszłości. Dla niektórych już sam fakt, że się w tamtej epoce tworzyło – oczywiście będąc na usługach zbrodniczego reżimu – bywa krecha w życiorysie, tym bardziej jeśli taki spełniony osobnik (Grotowski – Pass.) został uznany światową wielkością.

Grotowski jakby był winien, że się wtedy zrealizował, i to nie jako zaangażowany bojownik opozycji. Na szczęście są także miłosierni, którzy mu wybaczają, że był członkiem partii. Pozostaje fakt: w PRL-u, kraju realnego socjalizmu i ograniczonej suwerenności, powstała wielka kultura o światowym rezonansie. W poezji – Różewicz, Herbert, Szymborska, nie licząc pięknego rozwoju starych, jak Przyboś, Iwaszkiewicz, Jastrun. W kinie: Wajda, Munk, Kawalerowicz, Has, Kieślowski. W teatrze: Kantor, Swinarski, Jarocki, no i Grotowski. Józef Szajna, cała plejada scenografów. W muzyce też.

Oczywiście nie byłoby to możliwe w tyranii totalnej, stalinowskiej. Ale u nas po roku 1956 despotyzm był dziurawy, chory, wstydził się sam siebie. (…)

Szary, dramatyzm bezwyjściowości, który osobliwie sprzyjał twórczym napięciom, stymulował. Trzeba działać tu i teraz. Bo co będzie jutro? (…)

Dodam tu coś, co może zabrzmieć niewłaściwie, po heretycku: krajowi takiemu jak Polska, cierpiącemu na prowincjonalizm, wejście w system komunistyczny, wewnętrzny opór przeciw niemu, gra z nim, w końcu walka z nim – dawały optykę światową. To było wyjście z zaścianka, z parafiańszczyzny. (…)

Obawiam się, że PRL staje się coraz bardziej niezrozumiały, oczywiście, staje się także przedmiotem giełdy politycznej. Trwa licytacja kto był świnią, a kto bohaterem, przy czym liczba bohaterów rośnie. Z tęgą przyprawą tego, co Nietsche nazywał moraliną – forsowanie biało-czarnych stereotypów. Nie jest to przyprawa sprzyjająca rozwojowi kultury.

Nie umie się czytać gestów, znaków, zachowań, symboli, psychiki ludzi tamtej, szczęśliwie minionej epoki. A w młodym pokoleniu stało się trudno zrozumiałe, że Jerzy Grotowski, twórca epokowego przedstawienia „Księcia Niezłomnego” – wizerunek Ryszarda Cieślaka w tej roli stał się emblematem całej epoki światowego teatru – był członkiem PZPR. I sam Cieślak, Książę Niezłomny, również. Czy przez to nie był Księciem Niezłomnym? A znakomity aktor Gustaw Holoubek, który został legendarnym Konradem z „Dziadów”, był posłem na Sejm PRL. Ja przez cztery lata byłem kandydatem, legitymacji ostatecznie nie przyjąłem. (…)

Tak, bawiliśmy się. Dansingi, łażenia po lokalach i kawiarniach, prywatki, domowe potańcówy przy Radiu Luxemburg, popijawy w Cricocie, u Kantora, wieczór w wieczór. Pod peerelowym uciskiem bawiły się nie tylko elity, ale i lud. (…)

Może dlatego było osobliwie wesoło, że życie w kraju zdawało się czymś niezbyt serio? To było jakby życie na niby, by użyć formuły profesora Kazimierza Wyki. W roku 1954-55 pisałem o poczuciu nierzeczywistości w PRL. Wiązało się to z beznadzieja, z nudą, tym naszym powszednim chlebem. Byliśmy przeświadczeni, że ten reżim nie upadnie za naszego życia, że może to być rodzaj wieczności, jak ze sztuki Sartre’a „Przy drzwiach zamkniętych”. Trzeba było w tym znaleźć jakieś modus vivendi, dając upust wolności…

PRL był laboratorium zniewolenia i wolności. Istotne, co człowiek robi ze swojego zniewolenia i ze swojej wolności. Ta perspektywa kusiła – znaleźć możność w niemożności. Dziś widać, że umiarkowane zniewolenie może być płodne, a wolność bywa jałowa w sztuce. Proszę mnie dobrze zrozumieć: nie ogarnęła mnie nostalgia za PRL, chcę zrozumieć, co się nam przydarzyło. Z perspektywy, niejako na odchodnym”.

Tak było, a przynajmniej ja tak pamiętam tamte czasy. Były różne, od stalinizmu do Solidarności i stanu wojennego – w sumie jednak były takie, jak opowiada Flaszen.

***