Topór prezesa

Prezes Kaczyński ma dwie twarze – obie prawdziwe. Z jednej strony człowiek okrutnie doświadczony przez los, w pewnym sensie biedny, budzący współczucie. Z drugiej strony brutalny, bezwzględny polityk, największy beneficjent 10 kwietnia 2010. Dzięki katastrofie otrzymał do ręki oręż niezwykłej mocy, znalazł temat, „issue”, przy pomocy którego może bez przerwy atakować, bezkarnie oskarżać premiera i prezydenta o zdradę narodową, o to, że premier został być może zwerbowany przez rosyjski wywiad.

Jarosław Kaczyński, Antoni Macierewicz i S-ka zręcznie i cynicznie wykorzystują śmierć prezydenta i 95 innych osób do dyskredytacji rządu. Trudno dziwić się opozycji, że nie marnuje okazji. Smoleńskie trumny są dla prezesa taranem, przy pomocy którego bombarduje „Festung Tusk”. Teorie, które jeszcze niedawno wydawały się absurdalne, nie warte tego, żeby się nimi zajmować, jak wybuchy w samolocie, sztuczna mgła, a ostatnio – zamach, trafiają do coraz większej części społeczeństwa. Brednia powtarzana milion razy staje się poważną hipotezą.

Prawda jest narzędziem, a nie celem. Najważniejszym celem PiS nie jest ustalenie prawdy o katastrofie, jest nim obalenie rządu przy pomocy smoleńskich trumien. Trumny służą jako taran. Rozumowanie jest proste: Jeżeli Tusk i Komorowski spaprali Smoleńsk, to znaczy, że mogą spaprać wszystko – gospodarkę, obronność, politykę zagraniczną. Smoleńska plama ma się rozlać szeroko, daleko poza Smoleńsk. Wedle prezesa, trwa atak na prawdę smoleńską, ale także na Kościół, na wolność słowa „Trwam”, na biednych, emerytów, naukę historii, atak władzy na Polskę.

W obliczu zmasowanej ofensywy PiS, przy okazji rocznicy 10 kwietnia nawet media „mainstreamowe” zaczęły krytykować Tuska, prokuraturę, prezydenta, politykę informacyjną rządu. Tusk i Komorowski nie powinni byli milczeć, lepiej by było gdyby 10 kwietnia przemówili, prokurator generalny nie podjął polemiki z krytyką śledztwa czy dochodzenia, trzeba było dopuścić zagranicznych specjalistów do sekcji zwłok, a najlepiej doprowadzić do międzynarodowej komisji – mówią. Jest w tym trochę racji, milczenie premiera i prezydenta było zbyt głośne, prokuratura niepotrzebnie milczała. Ba, nawet człowiek tak poważny jak profesor Kleiber, prezes PAN, były doradca prezydenta Kaczyńskiego, uważa, że bez zaangażowania zagranicznych specjalistów kontrowersje nie ustaną. Jest to wyraźnie po myśli PiS, który pragnie umiędzynarodowienia Smoleńska, bo będzie to dowód na nieudolność Tuska i Putina.

Bardzo szanuję profesora Kleibera, ale jestem innego zdania. Nawet zagraniczni specjaliści nie zakończą wojny polsko-polskiej. Kaczyńskiemu ta wojna jest potrzebna jak tlen. Zacznie kwestionować dobór zagranicznych specjalistów, a jeśli nie potwierdzą oni hipotezy zamachu oraz innych fantazji, to zacznie podważać ich bezstronność. Jeden z bliskich współpracowników prezesa, PP. Brudziński albo Błaszczak (zapomniałem, który z nich, ale oni obaj powtarzają to samo), mówił niedawno o tym, jak żądny władzy Komorowski objął stanowisko prezydenta nie czekając na odpowiedni dokument „prawno-medyczny”. Warto zapytać: A gdyby ze Smoleńska nadeszło świadectwo zgonu i „recepta konstytucyjna” – czy nie mówiono by wówczas, że Komorowski został samozwańczym prezydentem w oparciu o świstek podpisany przez rosyjskiego felczera? Nie ma takiego dowodu, takiej ekspertyzy, takich cudzoziemców, którzy zaspokoją stale rosnące wymagania prezesa i żądzę zemsty, zanim nastąpi polityczna egzekucja Tuska, Komorowskiego i Sikorskiego. Są przecież w Polsce zwolennicy kary śmierci. Potrzebny tylko topór.