Dysydenci na pokładzie

Od dłuższego czasu trwał spór o trotyl czy bombę na pokładzie samolotu TU 154. Obóz smoleński wierzył w zamach, morderstwo, zdradę o świcie, a jeśli to był zamach, to znaczy że  był wybuch, a jeśli eksplozja to trotyl, a jeśli trotyl to bomba itd. itp. – Pokażcie dowody – mówił obóz, nazwijmy go, rządowy. Dlaczego prof. Binienda nie pójdzie ze swoim odkryciem do prokuratury,  dlaczego nie pokaże danych, jakie leżą u podstaw jego sławnej symulacji itd. itp. Był pat. „Golono – strzyżono”.

Aż tu nagle okazało się, że w obozie smoleńskim, który stał murem za wersją zamachową tragedii w Smoleńsku, pojawili się dysydenci. Dr Bolesław Piecha (PiS) – świeżo wybrany do Senatu, miał odwagę jeszcze przed wyborami zdystansować się od bredni o zamachu. Podobnie poseł PiS Girzyński – znany ze swojej wierności wobec prezesa Kaczyńskiego, teraz twierdzi, że największym beneficjentem teorii zamachowej jest Antoni Macierewicz.  No, i wreszcie wybuchła bomba, jaką jest wyjście z szafy mec. Rafała Rogalskiego. Do niedawna pełnomocnik samego prezesa Kaczyńskiego i kilku rodzin ofiar katastrofy,  bardzo starał się podważać raport komisji Millera i wzmacniać rozmaite inne wersje przyczyn katastrofy. Można to było uznać za mieszaninę własnych poglądów, gorliwości i opinii jego klientów. Przy tym wszystkim był ostrożny, nie twierdził, że katastrofa była, że hel był, tylko, że nie należy wykluczać żadnej możliwości, wszystkie należy badać etc.

Jednak mecenas Rogalski miał dostęp do akt i dokumentów, jakich wiele innych osób nie ma, zna kulisy katastrofy lepiej  niż większość z nas,  musiały w nim stopniowo narastać wątpliwości wobec wersji Kaczyńskiego/Macierewicza oraz poczucie zagrożenia, że kiedy wreszcie teoria zamachowa poniesie fiasko, to w gruzach legnie i jego kariera adwokacka. Dlatego, ratując własną przyszłość, Rogalski wyskoczył z okrętu Katastrofa. Jego nieoczekiwana wolta jest niczym bomba na pokładzie Zespołu Macierewicza. Dlatego machina  PiS zaczęła natychmiast niszczyć Rogalskiego. Już jest „skończony” jako adwokat, już „sprzeniewierzył się” etyce zawodowej, już ma zostać posłem Platformy itd. itp. Mecenas święty nie jest, walnie przyczynił się do podważania raportu komisji Millera i do siania zamętu. Ale, jeżeli dodać do tego Piechę i Girzyńskiego, a także domysły, że są jeszcze inni dysydenci –  to mamy do czynienia z ważnym wydarzeniem. Dominik Zdort z „Rz.”, w Radiu TOK FM mówił, że to jest chytre posunięcie prezesa Kaczyńskiego, który chce pokazać PiS jako partię wielonurtową, w której jest miejsce dla zwolenników rożnych teorii katastrofy. Jeśli prezes Kaczyński toleruje dysydentów, to nie dlatego, że tak chce, ale czuje się zmuszony. Rozprawa z nimi byłaby zbyt kosztowna.  Prezes przecież pamięta, że dysydenci  zaczynali jako garstka, ale w końcu obalili  system absurdów.