Episkopat: Lepiej późno niż wcale

No, nareszcie, dobre i to! – chciałoby się powiedzieć. Po latach harców prawicy, narodowców i kibiców w świetle pochodni pod Jasną Górą, po latach milczenia w sprawie incydentów rasistowskich i ksenofobicznych, po latach manipulowania polityką historyczną dla celów politycznych, po latach „rekonstrukcyjnych zabaw w wojnę i w powstanie”, po latach wygładzania wojny i przedstawiania jej jako czegoś fajnego i korzystnego (patrz recenzje zaufanych recenzentów z Muzeum II Wojny Światowej), po latach politykowania à la PiS – episkopat nareszcie (!) zabrał głos w sprawie nacjonalizmu i ksenofobii, i to w sposób rozsądny, co – niestety – jest zaskoczeniem.

Nowy dokument episkopatu Polski zasługuje na uwagę, dlatego zamierzam go obszernie „nagłośnić na blogu”. Wiem, wiem, od jednego dokumentu wiele się nie zmieni, narodowo-prawicowe media, ojciec dyrektor, kazania z dnia na dzień się nie zmienią, o kibolach nie wspominając, ale niech żywi nie tracą nadziei, a kropla drąży skałę.

Biskupi widzą jako sprzeczny z patriotyzmem „egoizm narodowy, nacjonalizm, kultywujący poczucie własnej wyższości, zamykający się na inne wspólnoty narodowe…”.

„Za niedopuszczalne i bałwochwalcze uznać należy wszelkie próby podnoszenia własnego narodu do rangi absolutu…”.

„Nacjonalizm (przedkłada) często nacechowane niechęcią wobec obcych, sztywne diagnozy i programy polityczne…”.

Potrzebny jest naszej ojczyźnie patriotyzm otwarty, „oparty na szacunku dla innych kultur i narodów. Patriotyzm bez przemocy i pogardy, (…) wrażliwy także na cierpienie i krzywdę, która dotyka także innych ludzi i inne narody”.

Teraz następuje fragment nie do końca jasny, być może celowo, może następne zdania są owocem kompromisu biskupów różnie myślących. Otóż innowiercy „dobrze służyli naszej wspólnej ojczyźnie i nadal jej służą. (…) I choć dokonany przez niemieckich nazistów zbrodniczy Holocaust, a także inne tragiczne wydarzenia II wojny światowej oraz ich następstwa sprawiły, że wielu z nich między nami zabrakło, to ich wkład na zawsze będzie wpisany w naszą kulturę (…)”.

Tu nasuwa się pytanie, co episkopat ma na myśli, pisząc o „innych tragicznych wydarzeniach II wojny światowej oraz ich następstwach”?

Czytamy dalej, tym razem o polityce historycznej: „za nieuprawnione i niebezpieczne uznać należy nadużywanie i instrumentalizowanie pamięci historycznej w bieżącej konkurencji i rywalizacji politycznej”.

O kibicach: „Stadiony sportowe bywają niekiedy miejscem niepokojów i agresji, także o podłożu etnicznym. Zdarza się, niestety, że (kibice) obrażają innych”. Narodowy czy też lokalny patriotyzm „nie może być nigdy uzasadnieniem dla wrogości, pogardy i agresji”.

O rekonstrukcjach historycznych: „Przygotowując tego rodzaju inscenizacje, pamiętać należy o misterium ludzkiej śmierci i cierpienia, lęku i bohaterstwa, których dostojeństwo i tajemnicę nie zawsze da się właściwie ukazać w masowych, plenerowych prezentacjach”.

No i wreszcie nawiązanie do oficjalnej krytyki zamykanego już Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku, za rzekomo zbytni nacisk na cierpienia ludności cywilnej i pomniejszanie aspektów militarnych wojny: „Wojna, choć często ujawnia ludzką wielkość i bohaterstwo, nie jest barwną opowieścią czy przygodą, ale dramatem, cierpieniem i złem, któremu należy zawsze zapobiegać” – upominają biskupi.

Tyle, w największym skrócie, episkopat. Nie mam złudzeń – wiele się od tego nie zmieni, środowiska nacjonalistyczne nie wezmą tego do siebie (my – nacjonalistami? Nigdy). Kibole nie przestaną wyć i bić, rasiści nadal będą atakować obcych, przemysł rekonstrukcyjny nie zadba o prawdę historyczną, niektórzy historycy i politycy nie przestaną zamazywać prawdy historycznej i zrównywać rewizjonistów z ziemią, żołnierze wyklęci pozostaną nieposzlakowani. Jednych będą wymazywać z historii – innym stawiać pomniki, jak to miało miejsce niedawno w kancelarii premiera. Itd.

Ale gdyby episkopat nadal milczał – czy byłoby lepiej?