Wenezuela to przestroga

Trudno się dziwić, że daleka bądź co bądź Wenezuela przykuwa naszą uwagę.

Wiem, wiem – każde porównanie jest ułomne, a już zwłaszcza analogie z krajem bardzo odległym w każdym znaczeniu tego słowa: bajecznie bogate, jedne z największych na świecie zasoby ropy naftowej, ogromne różnice majątkowe, bardzo bliskie związki gospodarcze z USA (dokąd płynie 40 proc. wenezuelskiej ropy), kraj od lat stojący nierządem, przeżarty najpierw przez korupcję oligarchii i nieudolność partii prawicowych oraz rządów liberalnych, a następnie przez rewolucję boliwariańską, czyli dominację socjalizmu à la Castro i nacjonalizmu à la Bolivar, o ambicjach kontynentalnych.

Rezultat: kraj na krawędzi wojny domowej, nędza, przemoc, szalejąca inflacja, ucieczka ludności i kapitałów, sytuacja alarmująca. Kraj nie od dziś, ba, może od stu lat podzielony na dwa obozy: konserwatywno-liberalny, prozachodni, kosmopolityczny, wolnorynkowy oraz nurt plebejski, patriotyczno-socjalistyczny, głoszący obecnie hasła socjalizmu XXI wieku, wspólnoty latynoskiej, powstawania z kolan przeciwko niesprawiedliwości oraz odwiecznej dominacji Stanów Zjednoczonych.

Teoretycznie u władzy znajdują się ci drudzy, narodowa lewica, prezydent Nicolas Maduro i inni spadkobiercy Simona Bolivara (ojca niepodległości i jedności Ameryki Łacińskiej) oraz Fidela Castro i Hugo Chaveza, których przedstawiać nie trzeba. Jeszcze mają wojsko (które jest ważną siłą polityczną i nie raz wychodziło z koszar) i administrację, ale opozycja ma już ulice i – w dużym stopniu – zagranicę. Na pewno Stany Zjednoczone, które mają jednak związane ręce, gdyż zbyt surowe sankcje przeciwko Wenezueli wzmacniałyby nastroje antyamerykańskie, a w przypadku embarga na ropę mogłyby prowadzić do chaosu w kraju i regionie.

Nastroje w Ameryce Łacińskiej są zróżnicowane, Organizacja Państw Amerykańskich jest podzielona i nie jest w stanie uzgodnić rezolucji. Niektóre państwa (przede wszystkim Kuba, ale nie tylko, także Boliwia, Nikaragua, kraje Ameryki Środkowej) popierają rząd Maduro. Inne, jak Brazylia, są powściągliwe, boją się napływu uchodźców. W Wenezueli pracuje 30 tys. Kubańczyków i Kubanek – od szkolnictwa i ochrony zdrowia, po wojsko i służby specjalne. Kuba ma tam duże wpływy. W wielkich i ważnych krajach, jak Meksyk, opinia jest podzielona.

No dobrze, ale co nas to obchodzi? Ano, obie strony konfliktu dzieli przepaść, prezydent chce zmienić konstytucję, żeby wpisać podstawowe zasady socjalizmu boliwariańskiego, ale jest w stanie wojny z parlamentem, w którym większość ma opozycja. Co robi Maduro? Ogłasza wybory do Zgromadzenia Konstytucyjnego, żeby ominąć parlament. Prokurator generalna kwestionuje wynik wyborów, zarzuca fałszerstwo wyborcze. Obie strony oskarżają się wzajemnie o łamanie prawa. Po latach głębokich podziałów i destabilizacji ludzie wyszli na ulice, rozruchy są gwałtowne, każdego dnia przybywa zabitych i rannych. Rośnie prawdopodobieństwo wojskowego zamachu stanu, maleje szansa na rozwiązanie pokojowe i demokratyczne. Wenezuela to przestroga.