Głos Ameryki

Jednym z najważniejszych dla Polski wydarzeń w ubiegłym tygodniu było oświadczenie Departamentu Stanu USA w sprawie reformy wymiaru sprawiedliwości oraz w ogóle demokracji w naszym kraju. Rzeczniczka amerykańskiego MSZ (bo tym jest Departament Stanu) Heather Nauert, która już raz wypowiadała się w tym duchu (w lipcu), znów nie ukrywa, że Waszyngton do tego stopnia jest zaniepokojony tym, co dzieje się w Polsce, że uważa za stosowane wypowiedzieć się oficjalnie i publicznie, „on the record”, czyli do protokołu.

Najpierw kilka zdań z oświadczenia, które jest dostępne w internecie, m.in. na stronach TVN 24: „Polska ma prawo do przeprowadzania reform sądownictwa, ale takie reformy powinny być zgodne z polską konstytucją i najważniejszymi standardami prawa międzynarodowego”. Już w tym zdaniu kryje się sugestia, że polska reforma niekoniecznie odpowiada tym wymogom.

„Przedstawiliśmy nasze obawy dotyczące rządów prawa i zmian w tym zakresie w Polsce” – czyli Stany Zjednoczone swoimi kanałami informują rząd Polski o swoim krytycyzmie. Zmiany – czytamy dalej – „powinny uszanować niezawisłość sądownictwa i trójpodział władz. Będziemy śledzić rozwój sytuacji bardzo uważnie. Liczymy, że nasi sojusznicy utrzymają silne instytucje demokratyczne, gospodarkę i możliwości obronne” – czytamy w oświadczeniu.

„Ramy rządów prawa wyznaczane przez Komisję Europejską oraz opinie Komisji Weneckiej Rady Europy są częścią stałego dialogu z polskim rządem. Cały czas zachęcamy Polskę do znalezienia szybkiego rozwiązania zgodnego z opiniami Komisji Weneckiej i zaleceniami Komisji Europejskiej z 27 lipca i 21 grudnia”.

A więc nie tylko Europa, Unia Europejska, darmozjady i lewacy w rodzaju Junckera i Timmermansa, biurokraci z Brukseli, dziwak z Paryża Macron, uzurpatorka z Berlina kanclerz Merkel, sklerotycy z Komisji Weneckiej, których opinie nie mają żadnego znaczenia, ale również, a może przede wszystkim, Stany Zjednoczone – nasz najważniejszy sojusznik i jedyne supermocarstwo – przestały owijać w bawełnę i mówią oraz piszą, co myślą. Miejmy na uwadze, że oświadczenie Departamentu Stanu to nie jest kilka słów rzuconych w nieoficjalnej rozmowie, ale dokument, którego treść musiała być zaaprobowana na odpowiednim szczeblu.

Sternicy nawy państwowej w Polsce lubią mówić o naszych uprzywilejowanych stosunkach z USA, powołują się na wizytę Trumpa, szczyt NATO, współpracę wojskową, liczą każdy uśmiech, każdy uścisk dłoni – wszystko prawda, ale to nie oznacza, że Stany Zjednoczone akurat w przypadku Polski będą odstępować od swoich wartości. Bywa, że USA łamią zasady i nawet potem tego żałują, jak w przypadku Iraku. Ale sprawa polska jest jasna: Zachód jest w dużym stopniu krytyczny wobec tego, co dzieje się w naszym kraju, a Polska jest zbyt ważnym krajem, żeby na ten temat milczeć.

Zapewne rozlegną się głosy, że Polska jest krajem suwerennym, że USA mają nawyki imperialistyczne, że niedawne rozruchy na tle rasowym pozwalają zasugerować, że Amerykanie najpierw powinni zaprowadzić ład w swoim domu i sami przestrzegać praw człowieka, ale to nic nie zmieni. Zarówno administracja Obamy, jak i Trumpa nie była i nie jest skłonna akceptować ani nawet milczeć, kiedy w kraju sojuszniczym łamane są prawa, a rząd pozostaje głuchy na opinię międzynarodową, ba, lekceważy ją i drwi z niej, kpiąc z „ulicy i zagranicy”.