Prężenie muskułów

Niech rząd zacznie od siebie. Rząd polski dwoi się i troi, żeby odeprzeć krytykę wywołaną przez niedobre poprawki w ustawie o IPN. Oświadczenie premiera, orędzie premiera, wypowiedź premiera w języku angielskim, rozmowy telefoniczne z premierem Izraela itd. Wszystko to pięknie, choć treść wypowiedzi premiera to aksamitna wersja ustawy. Miliony złotych przeznaczane są na poprawę wizerunku Polski – oby nie zostały zmarnowane, a zostały wydane z sensem.

Nie bardzo wierzę w propagandę, bardziej w fakty. Jeżeli rząd przywiązuje taką wagę do wizerunku, to czyż nie powinien zacząć od siebie? Swego czasu minister edukacji (!) Anna Zalewska dała popis ignorancji albo oportunizmu, kręciła i wiła się w odpowiedzi na pytanie o sprawców pogromu kieleckiego. W końcu tak się zapętliła, że powiedziała, iż sprawcami byli… antysemici! Też mi odkrycie! Gdyby uczeń tak odpowiedział na egzaminie, to biada mu. A minister Zalewskiej nie spadł włos z głowy, tylko nieprzychylne media miały używanie.

Gdyby rządowi zależało na opinii za granicą, to premier (Szydło) odwołałaby panią Zalewską lub przynajmniej zdystansowała się od jej wypowiedzi. Natychmiast w świat poszłaby wiadomość: „Polska minister odwołana (lub zdezawuowana) za ignorancję w sprawie Zagłady”. Taka decyzja byłaby po prostu mądra i nie kosztowałaby milionów. Rząd nie musi wydawać milionów – wystarczy, żeby zaczął od siebie.

Drugi przykład – Patryk Jaki, wiceminister sprawiedliwości. Telewizje polskie różnej maści pokazują fragment wystąpienia Jakiego w Senacie, w którym – odpowiadając na pani senator Anders – pytał retorycznie skąd polski rząd miał wiedzieć, że są zastrzeżenia do nowelizacji ustawy, skoro rząd izraelski od roku milczał? Nie wiem, czy i dlaczego rząd Izraela milczał, to nie ma dla mnie znaczenia, wszak nowelizacja budzi zastrzeżenia tutaj, w Polsce, i w wielu innych krajach. Do tego nie jest potrzebny rząd Izraela. W tym zastrzeżenia w naszym własnym MSZ. „Jeśli przejrzymy opinię MSZ do pierwotnego projektu nowelizacji ustawy o IPN, który ostrzegał, że może się ona obrócić przeciwko Polsce – pisał Michal Szułdrzyński w „Rzeczpospolitej” – można odnieść wrażenie, że celem ustawy wcale nie było zwiększenie szans na polepszenie pozycji naszego kraju w świecie, lecz prężenie muskułów na użytek wewnętrzny”.

Absolutna zgoda. Wypowiedź ministra (w stylu: Izrael milczał, to skąd mieliśmy wiedzieć, że ma zastrzeżenia) dyskredytuje jej autora. Po czymś takim inny przedstawiciel rządu (rzecznik, minister) dystansuje się i wyjaśnia sprawę. Co natomiast robi strona polska? Zaprasza do rozmów, ale… po uchwaleniu ustawy w jej kontrowersyjnym brzmieniu. A ministrowi nie spada włos z głowy.

A może nie chodziło o Izrael, ponieważ – jak słusznie pisał red. Szułdrzyński – ustawa jest przeznaczona przede wszystkim na użytek wewnętrzny. Polski rząd nie jest taki naiwny, by zakładać, że uda się postawić przed sądem autorów zagranicznych. Przede wszystkim chodzi o to, żeby przywołać do porządku autorów i postraszyć autorów polskich. Zniechęcić ich do tej tematyki, bo kto zechce stracić kilka lat na publikację, jeśli ewentualnie może ją zakwestionować prokurator? A ci, którzy tę tematykę podejmą, muszą założyć, że konkluzje mają być zgodne z linią partii, bo jak nie, to…
A czego będą uczyć w szkołach? Niedługo się dowiemy…

Zaproszenie
Jednym z naszych gości w Radiu TOK FM we wtorek, 6 lutego, o godz. 20.05 będzie Maciej Kozłowski, historyk, publicysta, dyplomata, działacz opozycji w PRL (skazany w procesie „taterników”), ambasador Polski w Izraelu w latach 1999-2003. Zapraszam.