Jaka piękna katastrofa podkomisji

Za kilka dni lud pisowski, a wraz z nim cały świat miał poznać prawdę o katastrofie, pardon, o zamachu smoleńskim.

Dzień po dniu, miesiąc po miesiącu prezes Kaczyński zapowiadał, że jesteśmy bliżej prawdy, coraz bliżej, jak najbliżej prawdy można tylko być. I już za rok, za dzień, za chwilę… Kiedy prawdy innej niż prawda oficjalna komisji Millera nie było można znaleźć, kiedy jeden po drugim padały rozmaite domysły i wymysły o zamachu, wybuchu etc., prezes Kaczyński wykonał krok wstecz: jeżeli nie poznamy całej prawdy, to dowiemy się, że całej prawdy poznać nie można.

Jeszcze niedawno można było poznać całą prawdę o zamachu, o brzozie, o spisku, bla, bla. A dzisiaj okazuje się, że zapowiadana na ostatnią 96. miesięcznicę prawda jednak się nie objawi. Teraz mamy czekać na ustalenia tajemniczych ekspertów amerykańskich, którzy może za rok, może za dwa dojdą nie wiadomo do czego. Na pewno nie będzie to przed wyborami.

Jest to pełne fiasko niekończących się zapowiedzi, że prawda jest na wyciągnięcie ręki. Dowód na to, że żaden poważny autorytet międzynarodowy nie chce podpisać politycznie poprawnych bredni. Poprzedni przewodniczący podkomisji MON, ponoć wybitny ekspert amerykański, po prostu zbiegł do USA. Na jego miejscu stanął wybitny specjalista od katastrof Antoni Macierewicz.

I kiedy byliśmy już o włos od prawdy, główny wtajemniczony sam uległ katastrofie, został odwołany ze stanowiska szefa MON i przesunięty do rezerwy kadrowej. Jego autorytet został nadszarpnięty do tego stopnia, że teraz sam prezes Kaczyński ogłosił wszem wobec, iż „siewodnia koncerta nie budiet”. Udało się ludziom namieszać w głowach, co czwarty wierzy w zamach, a wiara – jak wiadomo – dowodów nie wymaga.

Jaka piękna katastrofa! Kłania się Grek Zorba. Szkoda tylko, że za nasze pieniądze i całkiem niepotrzebnie, bo istoty raportu polskiej Komisji do Badania Wypadków Lotniczych nie zdołał podważyć – jest to powód do dumy, a zamiast tego mamy powody do wstydu.