Po wyborach

„Zawieszenie” kampanii wyborczej przez Małgorzatę Kidawę-Błońską przesądza o wyniku wyborów prezydenckich bez względu na ich termin. Moim zdaniem już jest po wyborach.

Główna kandydatka opozycji znalazła się w fatalnej sytuacji i nic dziwnego, że opuściła ręce, zeszła z ringu, zapowiadając ewentualny powrót. Taki powrót byłby zresztą niefortunny, gdyż ranna i poobijana kandydatka Koalicji Obywatelskiej byłaby jeszcze słabsza, niż jest dzisiaj. W wyniku decyzji pani marszałek kolejni wyborcy przerzucą poparcie na Kosiniaka-Kamysza, Hołownię lub wręcz pozostaną w domu. Kidawa-Błońska jest także ofiarą wrogości ze strony PSL i Biedronia.

Mamy tu paradoks: MK-B „zawiesza” kampanię z powodu swojej słabości. Sondaże pokazują, że ma dwa-trzy razy mniejsze poparcie niż prezydent Duda, a Kosiniak-Kamysz depcze jej po piętach. Nie ma umowy o współpracy opozycji w drugiej turze. Kandydatka KO potrzebuje czasu czy wręcz cudu, by się odbudować. Gdyby to ona była liderką, na pewno by się nie „zawiesiła”, miałaby zbyt dużo do stracenia. Podyktowana słabością decyzja Kidawy-Błońskiej jeszcze bardziej osłabi kandydaturę jej lub innego kandydata Koalicji Obywatelskiej. Ludzie, którzy poczują się zawiedzeni przez MK-B, nie będą chcieli przeżyć zawodu (czytaj: porażki) kolejny raz.

Decyzja Kidawy-Błońskiej jest aktem desperacji, przyznaniem się do bezsilności. Liberalna partia centrum, między rządzącą prawicą i podzieloną lewicą, nie może wygrać wyborów prezydenckich. Chodzi zarówno o słabość jej zaplecza, brak jasnego (może nawet „prymitywnego”, ale chwytliwego) programu, jak i słabości samej kandydatki. Jej zalety – kultura, elegancja, opanowanie – nie są w czasie tej kampanii takimi atutami. Tu trzeba być bez skrupułów, raz krzyczeć, raz jechać na Jasną Górę i modlić się na oczach kamer w fałszywym skupieniu, jak gdyby na Krakowskim Przedmieściu, w pobliskiej katedrze lub w samym Pałacu Prezydenckim nie było gdzie uklęknąć.

Wiele wskazuje na to, że jest już po wyborach. Najbardziej brutalne chwyty władzy, nocne wrzutki z reformą prawa wyborczego, łamanie konstytucji poprzez np. dzielenie wyborców według kryterium wieku czy majstrowanie w prawie wyborczym na kilka tygodni przed wyborami – znów jej ujdą płazem, podobnie jak demolka wymiaru sprawiedliwości. Liczy się tylko jedno: monopol władzy PiS. I cel ten będzie osiągnięty. W cieniu epidemii komu będzie się chciało bronić demokracji?