Katastrofa na własne życzenie

Trudno sobie wyobrazić, co dzieje się w ekipie polskich pływaków (-czek) na igrzyskach olimpijskich w Tokio. Sześcioro z nich nie zostało  dopuszczonych do zawodów, ponieważ nie dopełniono pewnych formalności lub nie spełniono innych warunków.

W całej ekipie musi panować poruszenie, oburzenie, wk…nie. Okropna krzywda wyrządzona zawodniczkom i zawodnikom. Podobne uczucia targają miłośnikami sportu w kraju i w naszej wiosce olimpijskiej. Na razie nie ogłoszono albo jeszcze nie wiadomo, KTO jest winny, ale można się domyśleć, CO jest winne. Ponieważ byłem na igrzyskach w 1972 r. w Monachium, kiedy arabscy komandosi napadli na sportowców izraelskich, napisałem byłem nawet o tym książkę, skandal z polskimi pływaczkami (-kami) głęboko mnie poruszył. Tyle lat pracy, wyrzeczeń, nadziei, medali, pieniędzy zmarnowane prawdopodobnie przez jakiegoś trenera, działacza albo urzędników. Nieuctwo, może nieznajomość języka, „błąd ludzki”, ktoś czegoś nie dopełnił, ktoś nie sprawdził, nie zauważył. Mała pomyłka – wielki dramat.

Zapewne dowiemy się kto jest winny, ale jaka to różnica kto? Co nam to da, kiedy znowu wyszły brak profesjonalizmu, niefrasobliwość, bylejakość?

Prawdopodobnie nie przestrzegano procedury, pracowano jak zwykle, a zwykle to często znaczy byle jak. Po katastrofach lotniczych, od Smoleńska po dziś dzień, mówiono wiele o procedurach, ale co z tego? Podejrzewam, że winne są procedury, albo – szerzej – ich zlekceważenie. Gdyby każdy zawodnik (-czka) miał zwyczaj sprawdzać swoje papiery przed wyjazdem, do katastrofy pływackiej być może by nie doszło. Ale kto u nas czyta papiery? Uchodzi to wręcz za nieeleganckie. Kultura pracy jest u nas ciągle niedoceniana.  

Podobna wpadka mogła się zdarzyć w każdym resorcie, zdarzyła się w resorcie pierwszego wicepremiera prof. Glińskiego. Ciekawe, jakie będą konsekwencje tego skoku do pustego basenu.

.