Biedni oszczercy

Rozczuliłem się do łez po przeczytaniu artykułu Piotra Włoczyka w „Rz.” (5 IV), pt. „Przeprosiny, które oznaczają bankructwo”. Z tekstu wynika, że sądy polskie skazują winnych zniesławienia, czy naruszenia dóbr osobistych (krótko mówiąc – oszczerców) na bardzo kosztowne przeprosiny. Odwołanie oszczerstwa i przeprosiny w gazetach, telewizji lub na portalu internetowym kosztuje miliony, czasami przekracza możliwości skazanych.

Oto przykłady biedaków, za którymi ujmuje się „Rz.”. Krzysztof Wyszkowski jest „zdruzgotany”. Nazwał Wałęsę współpracownikiem SB o pseudonimie „Bolek”. Sąd skazał go na odwołanie w TVP i TVN, co może go kosztować nawet 400 tys. PLN.

Dorota Rabczewska (Doda) wygrała sprawę przeciwko Mieszkowi Sibilskiemu, który nazwał ja obraźliwie. Proces przegrał. Odwołanie na portalu Onet mogłoby kosztować miliony.

Żona b. prokuratora generalnego Kaczmarka, wytoczyła sprawę b. z-cy prokuratora generalnego, Engelkingowi, za podanie do wiadomości publicznej jej danych osobowych w czasie pamiętnej konferencji prasowej. Pozwany szacuje koszty odwołania/przeproszenia na 750 tys. PLN.

Jacek Kurski za to, że fałszywie oskarżył b. prezesa PZU, Stypułowskiego o udział w aferze billboardowej (PZU rzekomo finansowało billbordy PO, czy Tuska) zapłacił już 170 tys PLN i biedaczyna musiał sprzedać terenowe BMW.

Zbigniew Ziobro za „jedno zdanie” wypowiedziane, kiedy był ministrem sprawiedliwości pod adresem dra G. „Już nikt nigdy przez tego pana życia pozbawiony nie będzie” może zapłacić 300 tys (przeprosiny w telewizji).

„Rzeczpospolita” przynosi wypowiedzi prawników (prof. Kruszyński) i obrońców praw człowieka (dr Bodnar), którzy uważają, że sądy przy ferowaniu wyroków powinny brać pod uwagę sytuację finansową pozwanych, koszt przeprosin i kierować się zdrowym rozsądkiem. 

Do mnie bardziej przemawia adwokat Honoraty Kaczmarek, mec. Hebel, który mówi, że skoro oskarżenie odbiło się głośnym echem w mediach, to tak samo głośno powinno być o przeprosinach. Przez wiele lat panowała w Polsce bezkarność oszczerców. Słyszałem, jak wielokrotnie stawiano za wzór sądy amerykańskie, które orzekają b. wysokie kary w takich sprawach. W Polsce oszczercy, nawet skazani przez sąd, ostentacyjnie lekceważą wyroki niezawisłych sądów, a niektórym ze skazanych wręcz sprzyjają media, biorąc ich w obronę ze względów politycznych. Kpi się z poszkodowanych, którzy kierują sprawy do sądów, „bo są bogaci, stać ich na adwokatów, mogą przecież odpowiedzieć na zarzuty” itd. Ja jestem po stronie poszkodowanych. W  Polsce zbyt łatwo miota się oszczerstwami, słowa, nawet najbardziej krzywdzące i niesprawiedliwe, są warte tyle, co nic. Zarzuty, nawet najbardziej absurdalne, są natychmiast powtarzane przez media setki, tysiące razy. Rozpoczyna się kampania wyborcza i dobrze by było, gdyby politycy i dziennikarze pamiętali, że „słowo wylatuje wróblem, a wraca wołem”. W    orzecznictwie sądów, nie tylko w Polsce, przeważa dziś wzgląd na wolność słowa, ale jak mi powiedziała pani profesor Ewa Łętowska, kiedy się z nią podzieliłem swoimi wątpliwościami, „wolność słowa to nie jest licencja na zabijanie”.