Giełda wyborcza

Najnowsze notowania  na giełdzie wyborczej. Marek Jurek i Janusz Korwin Mikke nie zdołali zarejestrować swoich komitetów wyborczych. Kto na tym skorzysta? Przede wszystkim PiS. Jarosław Kaczyński raz jeszcze okazał się politykiem skutecznym – na prawo od niego jest ściana, a przy tym wszystkim nie PiS jest partią skrajnie prawicową. Partię, która może liczyć na poparcie ¼, a  może nawet 1/3 wyborców, trudno uznać ze „ekstremę”. Co prawda takie przypadki w historii bywały, ale chyba nie tym razem.

Niektórzy uważają, że fiasko Marka Jurka i Korwina Mikke może pomóc PJN, ale ja nie bardzo widzę w jaki sposób. Partia Pawła Kowala („dawniej 22 lipca”, czyli Kluzik Rostkowskiej) jest raczej umiarkowana, jedyne, co ją łączy z radykalną prawicą, to niezależność od J. Kaczyńskiego, a to niewiele. Głównym beneficjentem  porażki Marka Jurka i Korwina będzie PiS, to na tę partię, „zamykając oczy i zatykając nos” będzie głosowała cała prawica.

Na lewicy zaktywizował się Aleksander Kwaśniewski. Trochę wbrew pogłoskom, zapowiedział, że weźmie udział w kampanii SLD. Może nie całościowo, ale będzie na konwencji i poprze niektórych kandydatów (np. Kalisza, Iwińskiego  i Millera). Kwaśniewski nie bardzo mógł sobie pozwolić na całkowite zdystansowanie się od partii, którą tworzył, chociaż Napieralski nie budzi jego entuzjazmu. Niestety, nie tylko jego, bo pod przywództwem Napieralskiego partia „pikuje w dół”. Wzlot i upadek Napieralskiego widzę tak: najpierw był potrzebny młody przywódca, żeby pokazać, że SLD nie jest post-komuną, nie ma nic wspólnego z pokoleniem PRL. Napieralski był potrzebny jako polityk twardy, stanowczy, który weźmie partie w swoje ręce, odsunie mięczaka – Olejniczaka i wyprowadzi SLD z kryzysu. Ukoronowaniem tej linii był dobry wynik Napieralskiego w wyborach prezydenckich.

Teraz, przed wyborami parlamentarnymi, okazało się jednak, że kwiat lewicy pozostaje poza SLD, jak Belka i Cimoszewicz, albo się od tej partii dystansuje, jak Kwaśniewski. W dodatku Napieralski nie chce się wyrzec ewentualnej koalicji z PiS, czym odpycha część wyborców lewicy. Dużo się mówi o słabości kadrowej PiS, ale w nie mniejszym stopniu dotyczy do SLD. Rząd z udziałem Kaczyńskiego, Macierewicza i Ziobry byłby zabójczy dla polskiej demokracji, ale rząd z Napieralskim, Kalitą i Wikińskim  byłby nieudolny, zdolny do koalicji z PiS,  na co Polska też nie zasłużyła. „Zasługujemy na więcej”.

Pozostają dwa warianty. Status quo, czyli dalszy ciąg obecnej koalicji, albo koalicja PO – PSL – SLD. W tym drugim przypadku spełniłoby się marzenie Napieralskiego, ale jednak wysokim kosztem, bo koalicja trójstronna jest mniej funkcjonalna, „trojką” trudno powozić. Poza tym „trojka” ma duży minus: jedyną partią opozycyjną, a więc i jedyną alternatywą, byłby PIS. „Trojka” to dla partii Jarosława Kaczyńskiego wygodne rozwiązanie. Już teraz, odmawiając debat z pozostałymi partiami w parlamencie (PO, SLD, PSL, PJN), Prawo i Sprawiedliwość pokazuje, że  nie chce z tym establishmentem   mieć nic wspólnego,   niech porządzą rok – dwa i wzajemnie się zagryzą, albo niech pochłonie ich kryzys. A wówczas jedyną alternatywą będzie partia Jarosława Kaczyńskiego. Tusk o tym wie, dlatego wychwala koalicję z PSL i stara się ignorować, marginalizować SLD. W sumie kwadratura koła – głosy na SLD osłabiają  Platformę i wzmacniają PiS. Głos na lewicę – wzmacnia prawicę.