Ostatnia kreska

Śmierć Andrzeja Czeczota jest niepowetowaną stratą dla naszego społeczeństwa, dla polskiej kultury. Andrzej urodził się w roku 1933, ukończył krakowską Akademię Sztuk Pięknych. Był artystą wszechstronnym – od tradycyjnego rysunku satyrycznego, poprzez ilustracje książkowe, aż po nowatorskie filmy animowane. Ogromną popularność zyskał w początku lat 70, kiedy jego rysunki zaczęły się ukazywać w tygodniku „Szpilki”, redagowanym wówczas przez Krzysztofa Teodora Toeplitza. KTT, który świetnie rozumiał grafikę (zrobił później doktorat na temat sztuki komiksu) tchnął nowe życie w zardzewiały tygodnik satyryczny, zgromadził wokół „Szpilek” grono młodych, obiecujących rysowników, m.in. trzech Andrzejów – Andrzeja Czeczota, Andrzeja Dudzińskiego i Andrzeja Mleczkę. Cała trójka (a było ich więcej) szybko zyskała uznanie.

Rysunki Czeczota i Mleczki często były konfiskowane przez cenzurę, a te, które się ukazywały, cieszyły się dużą popularnością. W połowie lat 70. miała miejsce sprawa sądowa. Aktor Ryszard Filipski, którego teatrzyk (potem został dyrektorem teatru Ludowego w Nowej Hucie) reprezentował nurt narodowo-komunistyczny, bliski „partyzantom” z pod znaku gen. Moczara, zaskarżył Czeczota za rysunek w piśmie „Literatura”, na którym był przedstawiony w bryczesach z nahajką. Proces ten zgromadził na schodach gmachu przy ul. Świerczewskiego grupę sympatyków Andrzeja. Nie zostaliśmy wpuszczeni na salę, ale Andrzej wybrał dwie osoby (w tym mnie) jako swoich mężów zaufania. Proces przegrał, a ponieważ autor był mocno krytyczny wobec władz, spotykały go rozmaite szykany, jak zakaz druku, odmowa paszportu etc. Po usunięciu KTT ze „Szpilek”, Andrzej był związany z „Polityką”.

W 1980 roku poparł „Solidarność”, w stanie wojennym najpierw był internowany, potem (1982?) zwolniony, nawiązał ponownie kontakt z „Polityką”, starając się o wyjazd z rodziną do USA, na leczenie syna. Zamieszkał w Nowym Jorku, gdzie później – kiedy i ja znalazłem się w USA – utrzymywaliśmy kontakty. Jest chyba pierwszym polskim rysownikiem, którego rysunki, a nawet okładki, ukazały się w najbardziej prestiżowym tygodniku amerykańskim „The New Yorker” – moim zdaniem najlepszym na świecie. Żona Andrzeja zajmowała się astrologią i wróżbiarstwem. Żywot rysownika w USA nie jest łatwy. Chyba po upadku PRL rodzina Czeczotów powróciła do Polski, gdzie Andrzej wznowił współpracę z „Polityką”, nawiązał współpracę z tygodnikiem „Nie”, a także intensywnie zajął się filmem animowanym. Był człowiekiem bardzo skromnym, nie należał do „salonu”, nie brylował w mediach. Miał jednak poczucie swojej wartości, skarżył mi się na przykład, kiedy Jego rysunki w gazecie ukazywały się zbyt małe, w formacie znaczka pocztowego, albo kiedy był niedoceniony np. w czyichś wspomnieniach. Andrzej Czeczot ma trwale miejsce w historii polskiej grafiki, rysunku i satyry.

Zilustrował wiele książek i albumów. Był libertaninem, miał poglądy lewicowe, zwalczał klerykalizm, obłudę, chamstwo, prowincjonalizm. Miał charakterystyczną kreskę, jego rysunki są rozpoznawalne od pierwszego wejrzenia. Miał wielu epigonów, ale i przyjaciół. Ostatni raz widzieliśmy się w „Polityce”, kiedy zaszczycił swoją obecnością promocję mojej książki i podarował mi rysunek.

Andrzeju, nigdy Cię nie zapomnimy!