Znasz-li ten kraj?

Znasz-li ten kraj, gdzie:

Rywalizujące ze sobą obozy polityczne wzajemnie się nienawidzą. Zwycięstwo przeciwnika uważają nie za przejściową porażkę, lecz za koniec świata. Gdy w grę wchodzi tak wysoka stawka, dozwolone wydaje się wiele rzeczy, które w rzeczywistości dozwolone nie są. Zachwiane zostają pisane i nieopisane zasady rywalizacji politycznej.

…Wykorzystanie pieniędzy publicznych nierozerwalnie związane jest z korupcją.

…Prokuraturę i sądy otaczają podejrzenia o stronniczość i samowolę.

…Partie polityczne toczące walkę na śmierć i życie nie mogą się porozumieć w kwestii minimum koniecznych zmian, które rząd by konsekwentnie realizował, a opozycja przyjęła do wiadomości. Czasy, gdy istniała szansa na społeczne poparcie reform upłynęły pod znakiem ich ciągłego odraczania.

…Prawica mówi wprost o potrzebie drugiej, ‘prawdziwej’ transformacji. Tę pierwszą bowiem mieli przywłaszczyć sobie komuniści. Do nich należy władza gospodarcza, a ich tajne służby pociągają za sznurki. Ich rządom sprzyja konstytucja, która uniemożliwia narodowi przerzedzenie nielegalnej władzy.

Wszystkie te cytaty pochodzą z artykułu Janosa Kisa, węgierskiego filozofa, publicysty, działacza opozycji demokratycznej, i dotyczą współczesnych Węgier (przedruk „GW”). Zmartwiłem się o bratni kraj, ale ucieszyłem się, że to, co się u nas dzieje, to nie jest jakaś polska choroba, to gorączka, która towarzyszy każdej transformacji – od Europy Wschodniej, poprzez Hiszpanię, aż po Amerykę Łacińską. Zdaniem Kisa, upadek Związku Radzieckiego tak przyspieszył transformację, że zamiast trwać kilka – a może kilkadziesiąt – lat, potrwała ona zaledwie parę miesięcy i społeczeństwo nie zdążyło dojrzeć do demokracji, do minimum współpracy rządzących i opozycji na bazie konstytucji.

To, co dzieje się w Polsce, potwierdza tę diagnozę. Na sali komisji regulaminowej Sejmu, posłowie PiS skandowali słowo „u-zur-pa-tor!”, adresowane co prawda do prowadzącego obrady, ale mające szerszy wydźwięk. Zdaniem prezesa Kaczyńskiego, premier Tusk i jego ludzie nie mają kwalifikacji, nie powinni byli wygrać wyborów, są więc uzurpatorami. Kiedy posłowie PiS krzyczeli pod adresem Czumy i Niesiołowskiego „Precz z komuną!”, to świadczy o kompletnym pomieszaniu pojęć. Czuma i Niesiołowski spędzili w komunistycznych więzieniach chyba więcej czasu niż jakikolwiek poseł PiS, z obecnym na sali Jarosławem Kaczyńskim na czele. Odmawiając innym ich zasług i miotając pod ich adresem obelgi, PiS dowodzi, że ma problem z zaakceptowaniem wyników wyborów. Potwierdził to pośrednio Lech Kaczyński, zapowiadając wetowanie projektów ustaw przygotowanych przez rząd.

Platforma została przyciśnięta do muru: albo po dwóch latach kohabitacji nie będzie mogła pochwalić się zapowiadanymi reformami, albo musi się splamić współpracą parlamentarną z lewicą, której się ewidentnie brzydzi. Lewica też jest w niewygodnej sytuacji. Przewodniczący Napieralski może się upajać, że jego partia jest języczkiem u wagi, ale dla człowieka lewicy wybór pomiędzy Platformą i PiS nie jest wymarzony. Jeśli SLD będzie wspierać weto prezydenta w następnych, ‘socjalnych’ ustawach (reforma służby zdrowia, KRUS, ustawa ‘kominowa’), jeśli – jak przystało na lewicę – opowie się przeciwko prywatyzacji (choćby stoczni), to przyczyni się do chaosu w Polsce i do tego, że bilans rządów koalicji PO/PSL będzie negatywny. Jeśli poprze wolnorynkowe reformy Platformy, jak choćby prywatyzacja szpitali – zdradzi własny etos. Sytuacja lewicy nie jest więc łatwa. Poprze reformy – straci poparcie resztek swojego elektoratu, a chwała i tak przypadnie Platformie. Storpeduje reformy – udzieli poparcia PiS-owi i potwierdzi tezę Janosa Kisa, że czas reform minął, został stracony, a partie polityczne nie są zdolne do porozumienia w jakiejkolwiek sprawie. Na takim obrocie sprawy zyskałby tylko PiS, jako jedyna alternatywa dla „nieudolnych rządów Platformy”.

Wyjście jest tylko jedno: Platforma nie może dać się sprowokować awanturnikom i musi zachować zdolność koalicyjną w Sejmie, także z lewicą. Lewica musi się dobrze zastanowić, zanim następnym razem poprze weto prezydenta i da się zredukować do roli przystawki PIS. W przeciwnym wypadku grozi nam wariant węgierski, na tle którego Polska jest oazą spokoju.