Wariacje kolejowe

Aby nie zamykać się w wieży z kości słoniowej, ostatnimi czasy dużo podróżuję po Polsce. Dzięki temu Czytelnicy nie mogą mi napisać: “Pan tam siedzi w stolicy, a my tu w Sochaczewie…” Byłem m.in. w Olsztynie, Gdańsku, Poznaniu, Opolu, Kielcach, Sosnowcu, Lublinie, Katowicach, Sopocie. Pierwsze, co uderza, to brzydota dworców kolejowych. Z wyjątkiem Sosnowca, który ma piękną stację na poziomie europejskim, dworce PKP są ponure, szarobure, ciemne i nieprzyjazne. Władze Sopotu mówią, że są bezradne, ponieważ dworzec jest własnością PKP i miasto – choćby chciało – nie może inwestować w dworzec, a jego stan akurat w takiej miejscowości wypoczynkowo–luksusowej ma znaczenie. Dworzec powinien być wizytówką miasta, a często, np. w Katowicach czy w Warszawie (W-wa Wschodnia), jest miejscem wstydliwym. Miasta w Polsce zmieniają się o wiele szybciej niż dworce i koleje.

Często myślę o Dworcu Południowym (South Station) w Bostonie, tak pięknym, czystym i przyjaznym, że ludzie umawiają się tam na kawę, a młodzi – na randkę. Są tam bary, ale nie żadne obskurne kebaby, tylko miłe knajpki, cukiernie, kioski z gazetami i z książkami, jest pucybut z eleganckim fotelem na podwyższeniu dla klienta, są prysznice, jest kwiaciarnia – wszystko to stwarza sympatyczny nastrój, w którym podróżny czuje się godnie.

Jeśli chodzi o nasze koleje, to są one przede wszystkim tragicznie powolne. Z wyjątkiem kilku połączeń (np. Warszawa – Kraków),jazda pociągiem stanowi akt rozpaczy i wynika stąd, że nie ma autostrad, a więc samochodem jest jeszcze wolniej, drożej i bardziej niebezpiecznie z powodu niezliczonych TIR-ów, które należy wyprzedzić, oraz piratów drogowych.

Największą zmianę na korzyść widać po pasażerach wagonów I klasy. Wagony te, zwłaszcza w pociągach międzynarodowych, są już bardziej nowoczesne, zlikwidowano archaiczne przedziały na rzecz foteli po obu stronach wagonu, jak w autokarach, miejsca siedzące są przy oknach z obu stron (dawniej jedną stronę zajmował wąski korytarz) i wyposażone w gniazdko elektryczne. Coraz częściej widzi się młodych pasażerów ubranych w garnitury typu biznes, koszula, krawat, na kolanach, bądź na stoliku – laptop. W toalecie (niesłychane) woda, mydło i papierowe ręczniczki. Jednakże to jest tylko I klasa, górne 5 procent. Pewnego razu, w Kielcach, w wagonie prawie pustym, do mojego przedziału dosiadła się pewna pani. Była w drodze z Rzeszowa do Kołobrzegu, biedna bała się jechać sama w przedziale. Bała się o siebie i swój bagaż, gdyby musiała na chwilę wyjść z przedziału. Żałowała, że wysiadam w Warszawie. Było mi przyjemnie, że jeszcze jakaś kobieta czuje się bezpiecznie u mojego boku.

Kiedyś, wracając około ósmej wieczorem z Łodzi do Warszawy, rozmarzyłem się jednak i zapytałem konduktora, czy w tym pociągu można napić się herbaty. – O tej porze nie – brzmiała odpowiedz. – Jak to, zapytałem zdziwiony, przecież w drodze do Łodzi chodził jakiś pan z wózkiem i z napojami. – Ale to było w ciągu dnia, wyjaśniał konduktor, a gdyby on by o tej porze jechał do Warszawy z herbatą, to czym wróci na noc do Łodzi?

Tak oto w pociągu, łączącym dwa największe miasta średniej wielkości państwa europejskiego, kwestia herbaty okazała się nie do rozwiązania. Nie chciałem być bezczelny, więc nie zapytałem, czy herbaty nie mógłby sprzedawać sam konduktor, ale domyślam się, że nie pozwalają mu na to przepisy albo poczucie godności.