Grass a sprawa polska

Tak się złożyło, że we wtorek, 22 sierpnia o godz. 18, kiedy prezydent Gdańska, p. Adamowicz, ogłaszał treść listu Gunthera Grassa do siebie, ja prowadziłem Salon „Polityki” w Sopocie, gdzie gościem była Kazimiera Szczuka. Przypadkowo cała nasza trójka leciała tym samym samolotem. Prezydent Gdańska nie jest tak wrażliwy moralnie jak  Lech Wałęsa i  Jacek Kurski, którzy żądali by autor „Blaszanego bębenka” zrzekł się tytułu honorowego obywatela miasta Gdańska. Lech Wałęsa przeżywał chyba nawrót pomroczności jasnej, kiedy wygrażał, że „albo on – albo Grass”,  „nie będzie wspólnie z SS-manem” i w ogóle nie będzie Niemiec pluł nam w twarz. O Jacku Kurskim w ogóle szkoda mówić. Ten „fenomenalnie uzdolniony polityk” (wg jednego z braci Kaczyńskich), jest tak fenomenalnie wrażliwy, że natychmiast zaatakował niemieckiego pisarza, licząc, że zarobi kilka punktów przed wyborami samorządowymi jeśli zacznie bić w blaszany bębenek. (Tymczasem jego oskarżenia pod adresem PZU i PO o rzekoma aferę billbordową, jakoś nie zyskują potwierdzenia, ale o tym cicho sza).

Wiele osób, w tym i ja, obawiało się, że prezydent Adamowicz stawiając na rozsądek Gdańszczan, postawił na złego konia. Tymczasem badania opinii wykazały, że ponad 2/3 Gdańszczan jest przeciwna pozbawieniu Grassa zaszczytnego tytułu, rozumie koleje losu i dramat pisarza. To bardzo dobrze, bo cała sprawa wydaje mi się rozdęta ponad proporcje wydarzenia. Wobec tego teraz prawica ma za złe Adamowiczowi  że zbija kapitał polityczny na Grassie.   Zamiast od razu wyciągnąć rękę do niemieckiego pisarza, zrozumieć i wybaczyć, teraz mają za złe, że uczynił to Adamowicz. Jeżeli prezydent Gdańska „zbił na tym kapitał polityczny”, to w porządku, to znaczy, że tym razem rozum zwyciężył.

Niestety, nie zawsze tak jest. Kazimiera Szczuka, w Salonie „Polityki” w Sopocie (przyszło moc ludzi, część słuchała ponad 1,5 godziny na stojąco) porównała casus Grassa i casus p. Farfała – wiceprezesa telewizji publicznej. 16-letni Grass, w czasie wojny, nie mając dostępu do prawdy, zaczadzony i osaczony przez wszechobecną  ideologię faszystowską, nie mogąc liczyć że pozna prawdę inna niż hitlerowska ani w  kościele, ani w szkole, ani w gazecie, nigdzie – najpierw zgłasza się do służby na okręcie podwodnym, a gdy zostaje odrzucony trafia do – jak się po wojnie dla Niemców i świata  okazało – organizacji zbrodniczej. I za to, oraz za późniejsze milczenie (i to niepełne, bo w dokumentach i rozmowach ujawniał ten fakt), ma się do niego pretensje po 62 latach.

Natomiast pan Farfał, który jeszcze kilka temu,  będąc starszy niż wtedy Grass, w wolnym kraju, w warunkach demokracji i pełnego dostępu do informacji, po szkole demokratycznej, a nie faszystowskiej, wypisywał i redagował ohydne treści faszystowskie – zajmuje dziś wysokie stanowisko zaufania publicznego, jest wiceprezesem TVP. I pomimo ujawnienia tego skandalu przez media – nadal nim pozostaje. Pani Kruk, wraz z cała Krajową Radą Radiofonii i TV, wymieniona już przez PiS na uczciwą i szlachetną, nie wali pięścią w stół, nie wymierza kary w wysokości pół miliona złotych, nie mówi „albo Farfał – albo ja”, nie mówią tego prezes Widstein, poseł Kurski, prezydent Wałęsa.  Bo Farfał to nasz człowiek, patriota, swój chłopak, chciał dobrze, popełnił tylko błąd młodości. Podobnie jak inne błędy młodości popełnił nasz człowiek w PZU – i popełnia je do dziś. Bo jest nasz, bo swój, bo – jak mówili prezydent Theodore Roosevelt: „To może jest sk…, ale to jest nasz sk…”   

Mogę się nawet zgodzić, że prezes Farfał popełnił błąd młodości, ale ci, którzy go utrzymują bądź tolerują  na wysokim stanowisku, pani Kruk, prezes  Wildstein oraz siły, które ich wyniosły, koalicja rządząca z premierem/prezesem na czele – oni dziećmi nie są. Zresztą casus Farfał  nie jest izolowany. Cała retoryka Giertycha, który zagrzewa do walki, do czyszczenia, do wycinania, to mówienie per „my – naród”, „wszyscy jesteśmy ochrzczeni”, niekonsekwentna działalność Prezydenta Kaczyńskiego, który jedną ręką pisze przyzwoity list z okazji rocznicy pogromu kieleckiego, a drugą otwiera pomnik Józefa Kurasia „Ognia”, który miał morderstwa Żydów na sumieniu, wskazuje, że przewrażliwienie, jakie niektórzy okazali w sprawie Grassa, bardziej przydałoby się w Polsce.  Nasi moraliści są zajęci tropieniem współpracowników policji komunistycznej, „kapusiów”, TW i OZI z przed 30 lat, we Wrocławiu tamtejszy IPN urządził nawet wystawę fotografii komunistycznych oprawców (i nie tylko – jak wskazał Władysław Frasyniuk, który był ich ofiarą), natomiast czy nie warto by urządzić podobnej wystawy szmalcowników, którzy szantażowali zaszczutych Żydów i wydawali ich SS-manom? Niewielka, ale świetnie udokumentowana książka  dra Grabowskiego o szmalcownikach w Warszawie, nie została tak nagłośniona, jak ksiązki Normana Davisa, bo rzeczy wstydliwe lubimy demaskować u innych. Może nasze uniesienie moralne powinno objąć nie tylko Grassa?