Nie lękajcie się

Tyle się w Polsce dzieje dobrego – gospodarka kwitnie, bezrobocie spada, otworzyła się przed nami Europa, w filharmonii gra Marta Argerich, w Warszawie powstanie muzeum historii Żydów i muzeum sztuki nowoczesnej – a mimo to pod pióro cisną się słowa goryczy. To nasz rząd kochany do tej beczki miodu dokłada łyżkę dziegciu i próbuje naród zastraszyć. Od pijanego włóczęgi Huberta, który w rozmowie z policjantami dopuścił się obrazy majestatu, po bandę ośmiu, którzy podpisali bezczelny, skandaliczny, oburzający list w sprawie polityki zagranicznej – każdy dostaje  po łapach. Włóczęgę ściga prokurator i policja. Ktoś powie, że to nadgorliwość prokuratury, która już goni w piętkę i boi się (prokurator też człowiek, ma żonę i dzieci) sprawę umorzyć z powodu znikomej szkodliwości, a ja na to odpowiem: Nie, to nie jest przypadek, to jest prymitywnie rozumiane umacnianie autorytetu państwa, którego najwyższy przedstawiciel został obrażony przez clocharda. Jakiś obrońca oficjalnego pościgu powiedział, że to nie jest byle włóczęga, tylko osobnik po dwóch wyrokach, w tym jednym za uchylanie się od alimentów, ale to przecież tym gorzej, gdyż osobnik tak nisko upadły nie ma zdolności honorowej i takie zero po prostu nie może obrazić prezydenta. Ale nasze państwo musi pokazać, że jest silne i nawet włóczędze nie wolno pyskować.

Polowanie na Huberta nie jest wypadkiem przy pracy policji, podobnie jak nie były przypadkiem oskarżenia sformułowane przez Antoniego Macierewicza pod adresem  byłych ministrów spraw zagranicznych, którzy odważyli się wysmażyć diabelski list. Zanim Macierewicz mówił o sowieckich agentach, Jarosław Kaczyński powiedział, że MSZ został odzyskany. Atak wiceministra Obrony nie wziął się więc znikąd. Jego przełożony, min. Sikorski, nabrał wody w usta; najpierw mu wepchnięto Macierewicza, a teraz musi za niego świecić oczyma. Wyższy przełożony, wicepremier Giertych, w niedzielnym „Śniadaniu w Radiu Zet” wręcz Macierewicza usprawiedliwiał, mówiąc, że jego wypowiedź była „nieroztropna”, ale jak gdyby usprawiedliwiona listem bandy ośmiu, listem,  który – cytuję – „otarł się o zdradę”. Premier i prezydent nabrali wody w usta, bo czymże innym jest komunikat o tajemniczej „męskiej rozmowie” szefa rządu z Macierewiczem jak nie próbą zagadania sprawy?

Wszak Antoni Macierewicz realizuje politykę PiS: zwalcza łże-elitę Geremków, Bartoszewskich i Cimoszewiczów, dał im po łapach, wyjaśnił też, z czyich rąk „odzyskany”  został MSZ. Dlatego Macierewiczowi włos z głowy nie spadnie, podobnie jak nie spadnie Jackowi Kurskiemu za zarzuty o aferę billboardową, których nawet gorliwa prokuratura nie jest w stanie potwierdzić. We wszystkich tych wypadkach chodzi o jedno i to samo: zastraszyć, wyciszyć, oskarżyć, skompromitować. Władysław Bartoszewski porównał oskarżenie ze strony Macierewicza do obrzygania w autobusie, bo wie, że jest poza zasięgiem policji i prokuratury, ale przekaz, jaki wysyła władza zarówno do włóczęgi Huberta, jak i do profesorów Rosatiego czy Geremka, jest ten sam: Wara od najwyższych czynników, „ruki pa szwam”.

Wysłanie policji do Radia TOK mieści się w tym postępowaniu. Co prawda pomysł wtykania barw narodowych w psie kupy można uznać za obraźliwy, ale nie mniej obraźliwe jest wchodzenie na każdym kroku w g… na ulicy. Państwo, które nie umie posprzątać, a z powodu byle g… wysyła policjanta, nie będzie cieszyło się szacunkiem. Pogoń za bezdomnym Hubertem, obrzyganie byłych ministrów i zaprzęgnięcie prokuratury do walki z niesmacznym opowiadaniem satyryka – wszystko to nie są oddzielne przypadki, to fragment większej całości, której wizerunek musi być gorszy, a winę zań ponoszą miłościwie nam panujący. Nie lękajcie się protestować, zwłaszcza w granicach prawa i sprawiedliwości!