Obrona konieczna

Próba zastraszenia dziennikarzy, A.Morozowskiego i T.Sekielskiego, którzy przyczynili się do ujawnienia afery „taśmowej”, próba ich dyskredytacji jako rzekomo powiązanych ze służbami czy z opozycją, sugestie, że TVN jest częścią „układu” – wszystko to jest działaniem przeciwko wolności słowa. Można mieć wątpliwości, czy współdziałanie z posłanką Begerową w jakiejkolwiek sprawie zasługuje na uznanie, ale trzeba przyznać, że interes społeczny na tej prowokacji dziennikarskiej skorzystał. Ujawnione zostało zło. Nie to jest najważniejsze, jaką drogą informacja została zdobyta, ale czy jest prawdziwa oraz czy jej ujawnienie leżało w interesie publicznym. 

W związku z tym warto zwrócić uwagę na jedną z „rewelacji”, jakie zapowiedział Antoni Macierewicz a propos zbrodni WSI – tę mianowicie, że Wojskowe Służby Informacyjne inwigilowały niektórych dziennikarzy. Nie można wykluczyć, że tak było, podobnie jak nie można wykluczyć innych świństw WSI, np. w sektorze paliwowym, energetycznym i Bóg wie jakim jeszcze. Ale dopóki nie zostaną ujawnione i potwierdzone FAKTY, dopóty wszelkie insynuacje na temat służb specjalnych i mediów można odbierać jako próbę dyskredytacji tych ostatnich. Rząd pp. Kaczyńskiego i Macierewicza ma wiele powodów do niezadowolenia z mediów. Ażeby je sobie podporządkować, PiS obsadził wszystkie liczące się stanowiska w publicznych środkach przekazu, a także tam, gdzie Skarb Państwa ma coś do powiedzenia („Rzeczpospolita”).

Ale pozostały jeszcze media prywatne. Część z nich, kiedy tylko ujawniono taśmy Begerowej, natychmiast stanęła w obronie rządu i zaczęła karnie powtarzać, że to były normalne negocjacje, zwyczajne rokowania, że ci, którzy udają święte oburzenie, nie wiedzą, jak działa demokracja oparta na kompromisie, wreszcie, że Miller, Platforma i inni też tak negocjowali. Kiedy w piątek, 29 czerwca, premier Kaczyński wykrztusił z siebie przeprosiny, wszyscy ci nadgorliwcy znaleźli się, delikatnie pisząc, w sytuacji kłopotliwej, bo skoro wszystko było OK., to za co premier przeprasza?

Jednakże część mediów prywatnych od początku biła na alarm i zmusiła premiera do przeprosin. To tylko jeden przykład znaczenia niezależnych mediów dla obrony demokracji. Wolność mediów irytuje jednak polityków, a także posłusznych im dziennikarzy (vide żałosna rezolucja SDP, do którego na szczęście nie należę). W walce z wolnymi mediami mają oni cały arsenał środków. Oto niektóre z nich:

Zapowiadane powołanie sejmowej komisji śledczej do spraw mediów, która – kierując się rzekomą troską o środki przekazu – miałaby dobrać się do wydawców, dziennikarzy i każdego, kogo zechce. Typowany na szefa komisji Jacek Kurski byłby nie gorszy niż Artur Zawisza.

Zapowiadana zmiana ustawy o mediach lub prawa prasowego.

Nasyłanie prokuratorów na media, wszczynanie śledztw, wnoszenie spraw do sądu, na wzór pozwów sądowych, jakie politycy bądź „zwykli obywatele” wnoszą przeciwko innym politykom.

Insynuacje ze strony czynników oficjalnych, dotyczące ew. powiązań dziennikarzy ze służbami (min. Gosiewski nie zaprzecza – nie potwierdza).

Szantażowanie ludzi mediów przy pomocy rozmaitych list, teczek, raportów dotyczących WSI, zniesławianie i dyskredytacja niewygodnych mediów oraz dziennikarzy.

Nacisk ekonomiczny, np. zakaz kupowania ogłoszeń w danym medium przez ministerstwo bądź inne instytucje państwowe, samorządowe oraz firmy takie jak Orlen czy PZU. Tak postąpił kiedyś były min. Finansów Grzegorz Kołodko w stosunku do niechętnej mu  „Rzeczpospolitej”. Nacisk ekonomiczny to potężna broń, jaką władza dysponuje wobec mediów.

Bojkot nieposłusznego medium, odcięcie go od informacji, odmawianie udzielenia wywiadu, rozmowy, informacji, przez co krnąbrny organ staje się gorzej poinformowany, mniej miarodajny.

Tworzenie instytucji nadzoru nad mediami, np. instytutu dobrych mediów, który teoretycznie ma walczyć z pornografią i z przemocą, ale praktycznie mógłby się do tego nie ograniczyć.
 
 
Te i inne metody świadczą o tym, że władza  nie jest taka bezsilna wobec mediów prywatnych, a media takie wolne, jak się wydaje. Rząd może co prawda liczyć na media publiczne oraz znaczne poparcie w mediach prywatnych, ale obóz rządowy nie ukrywa swojej irytacji z powodu zachowania tych mediów, którymi jeszcze nie dysponuje. Czołowy myśliciel IV RP, prof. Andrzej Zybertowicz mówi, że „w mediach dokonują się wszelkie  nadinterpretacje”, że trwa „medialna nawałnica” – taki jest pogląd obozu władzy. Na razie trzeba się trochę z tą nawałnicą liczyć, gdyby nie ona – nie byłoby przeprosin premiera, nie będzie być może zbliżającej się dymisji ministrów – gości pani Begerowej. Ale po aferze taśmowej władza jeszcze bardziej utwierdzi się w swojej niechęci do niegrzecznych mediów, dlatego ich obrona jest dziś konieczna.