Wykształciuchy trzymają się mocno
Nie samym Internetem człowiek żyje. Zaczyna się weekend, więc postanowiłem napisać o książkach. Co prawda nie jest to temat tak łatwy jak wygibasy Leppera i złość Kaczyńskiego (J.), ale może nawet bardziej zasługujący na uwagę.
W felietonie „Mój ulubiony antysemita” w bieżącej „Polityce” piszę o dziennikach Mieczysława Jałowieckiego (1876-1963) – świetna lektura. Co prawda aż trzy tomy, ale jaka przyjemność: polskie ziemiaństwo, carska Rosja, dwór Mikołaja II, Polska odrodzona – Piłsudski, Paderewski, Wolne Miasto Gdańsk, polowania, plotki, anegdotki, no i te „Żydki” – pyszna lektura, co prawda miejscami nachalnie antysemicka, ale nie dlatego mi się podobała. Rzadko który człowiek jest odlany z jednego kruszcu. Trzeba od ludzi brać to, co dobre, a zło odrzucać. Ostatecznie Feliks Dzierżyński też w młodości pisał wiersze liryczne i korespondował o miłości z Różą Luksemburg, ale nie to mamy mu za złe.
Potem przeczytałem książkę „Władysław Bartoszewski”, wywiad – rzekę Michała Komara ze znanym politykiem, pisarzem, historykiem, dwukrotnym ministrem Spraw Zagranicznych, jednym z bandy ośmiu, obszczekanej przez Macierewicza i zbesztanej przez Kaczyńskiego (L.). Bartoszewski to fenomen pod wieloma względami. Pewnego dnia, kilka lat temu, los zetknął nas na jakimś przyjęciu, i – żeby się przedstawić – przypomniałem, że ostatni raz rozmawialiśmy, kiedy WB zatelefonował do mnie 40 lat temu, po mojej recenzji z Jego książki „Ten jest z Ojczyzny mojej”. A on na to: „Poznaliśmy się wcześniej”, po czym wymienił datę i okoliczności z przed stu lat, które ja już zdążyłem zapomnieć.
WB to typowy wykształciuch. W 1962 roku otrzymał – wraz z Leszkiem Kołakowskim i Henrykiem Stażewskim (wybitny malarz–abstrakcjonista, a mimo to laureat nagrody państwowej w 1965 r.) – dyplom Klubu Krzywego Koła za zasługi dla kultury narodowej. Dyplom wręczał mu Paweł Jasienica (historyk, publicysta), a przyznali go Stanisław Ossowski (światowej sławy socjolog), Tadeusz Szturm de Sztrem (statystyk, działacz niepodległościowy, w latach 1948-52 w więzieniu), Zygmunt Mycielski – krytyk muzyczny, kompozytor, działacz opozycji, autor wstrząsających dzienników, Jan Józef Lipski (polityk, krytyk, działacz opozycji), wreszcie Antoni Słonimski. Niezłe towarzystwo! Same wykształciuchy. Ciekawe, jak oni by się czuli w IV RP?
Mycielski np. był homoseksualistą; kto czytał jego dzienniki, ten wie, jak ciężkie było życie „kochającego inaczej” pół wieku temu , skoro i dziś jeszcze narażony jest na przykrości i dyskryminację. Antoni Słonimski z kolei to typowy liberał, poeta, dramaturg, krytyk teatralny i felietonista, wychowany na najlepszych wzorach brytyjskich. Gdyby żył do dzisiaj, na pewno by mu wypominali grzechy młodości, na czele z tym, że wrócił do „PRL” z emigracji w Londynie.
Jakie felietony pisaliby dzisiaj najwięksi felietoniści II połowy XX wieku? Choćby Kisiel – w dziedzinie gospodarki stuprocentowy liberał, w dziedzinie historii – zdecydowany krytyk Powstania Warszawskiego. Co pisałby dzisiaj, kiedy Powstanie jest świętością, a słowo „liberał” obelgą? Czy patrząc na to, co dzieje się dzisiaj, znów sięgnąłby po słowo „ciemniaki”? Czy Słonimski i Kisielewski uznaliby podobieństwo tego, co dzieje się dzisiaj, z Marcem ’68? Dziś brak tych wykształciuchów. Tym większa odpowiedzialność spoczywa na nas, którzy jeszcze żyjemy, zwłaszcza na Was – młodzi Blogowicze. Nie dajcie się zwariować, czytajcie książki, a będą z Was wykształciuchy.
Kilka słów do Szanownych Blogowiczów:
QUAKE i LIBREEXAMEN – dziękuję za przywołanie ustawy o zgromadzeniach. Macie rację, że Marcinkiewicz nie miał prawa zakazać ani przełożyć demonstracji. Za błąd przepraszam. Mea culpa.
SCEPTYK – zgadzam się, że Marcinkiewicz to „urodzony lawirant”. Kiedy napisałem, że byłby dobrym prezydentem Warszawy, zostałem zbesztany przez czytelników. Cóż, widocznie dałem się nabrać. Jestem stanowczo zbyt ufny, ale nie do tego stopnia, żeby na niego głosować. Warszawa jest (i była za L.K.) zarządzana fatalnie. Nie jestem zaślepiony, widzę to, co dobre, kolejną (wreszcie) stację metra, pięknie odnowiony park im. Żeromskiego, odnowione ulice i kamienice, ale nie mogę np. zrozumieć, dlaczego już od lat zaprzestano instalowania parkometrów i miasto traci miliony złotych od kierowców, którzy za darmo całymi dniami parkują w stolicy średniej klasy mocarstwa europejskiego? (W dzisiejszej gazecie pisze się o „osi Waszyngton-Berlin-Warszawa”, która – wedle naszej dyplomacji – będzie koordynować politykę wschodnią Zachodu. Chirac i Blair będą skakać z radości, a Putin by się uśmiał…).
TADEUSZ pisze, że podczas wiecu PiS przed Pałacem Kultury 7 X w roli Gomułki wystąpi premier JK, a w roli Lecha Goździka – minister Gosiewski. Analogia śmieszna, pozornie trafna (Gomułka też lubił wiecować i z pasją atakować w przemówieniach), ale tamten wiec, 50 lat temu (!), na którym byłem i dobrze go pamiętam, to był wiec nadziei, ufności, nawet pewnego braterstwa. Wiec, jaki oglądaliśmy kilka dni temu w Gdańsku, to był wiec wrogości, złości, konfrontacji i obelg, bardziej przypomina Marzec niż Październik.
BADGER – zgoda – Platforma robi błąd, że wychodzi na ulice. To nie jej „emploi”, ani jej „cup of tea” – jak mawiają wykształciuchy. Tak, ale P.O. jest taka niemrawa i niewidoczna, że trzeba ją zrozumieć, iż pragnie się zaznaczyć. Może jak wszechpolacy ją trochę przemasują, to się obudzi. BADGER pyta, co sądzę o tym, że na powitanie min. Ławrowa pomylono flagi Rosji i Czech. Sądzę, że to była gafa, jaka nie powinna, ale może się zdarzyć. Gorzej, że kiedy patrzy się na Ławrowa i jego polskich rozmówców, włącznie z tłumaczką, to łatwo się pomylić, kto w tym towarzystwie jest Europejczykiem, a kto diamentem, który dopiero wymaga oszlifowania.
Miłego weekendu życzy gospodarz blogu!