Skok na kasę

Kandydatury Sławomira Skrzypka na prezesa NBP oraz Kazimierza Marcinkiewicza na doradcę prezesa PKO BP muszą budzić zdziwienie. Kandydatem prezydenta na prezesa Narodowego Banku Polskiego zostaje pan, który nie mógł nawet być prezesem PKO BP, a jedynie p.o. prezesa, przede wszystkim z powodu niewystarczających kompetencji. Główną kompetencją p. Skrzypka było zaufanie prezydenta. To nie jest mało, prezes wielkiego banku PKO BP i zapewne NBP powinien – POZA WSZYSTKIM INNYM – cieszyć się zaufaniem prezydenta i parlamentu, ale – na miłość boską – to nie powinno być najważniejsze. Najważniejsze, żeby był to ekonomista (jak Balcerowicz, czy Jan K. Bielecki), albo specjalista od prawa bankowego (jak Gronkiewicz-Waltz), albo doświadczony bankowiec, jakich w Polsce nie brak.

Polska ma na szczęście wielu dobrych ekonomistów i uczelnie z tradycjami (choćby SGH), Polska to kraj Taylora, Kaleckiego, Langego, to nie jest jakaś pustynia intelektualna, żeby „z braku laku” wyciągać królika z kapelusza. Nie mam nic przeciwko Sławomirowi Skrzypkowi, o którym ogół Polaków niewiele wie. Ale gdyby ostatnie doniesienia się potwierdziły, to wysuwając go na tak eksponowane i odpowiedzialne stanowisko, prezydent wyrządza mu krzywdę. Mniejsza zresztą o samego kandydata. Gorzej, że oznacza to igranie z prestiżem stanowiska, które ma objąć.

Balcerowicz ma swoich przeciwników, ale to ekonomista i polityk (?) z prawdziwego zdarzenia, główny architekt transformacji gospodarczej. Ta transformacja ma swoich przeciwników (zwłaszcza wybitnego ekonomistę, Andrzeja Leppera, ale także Grzegorza Kołodko), pociągnęła za sobą koszty może zbyt wysokie (to pozostanie na zawsze w sferze spekulacji), ale gospodarka polska po 1989 roku nikomu nie zawdzięcza więcej niż Balcerowiczowi. I na jego miejsce ma przyjść człowiek, którego dorobek w dziedzinie ekonomii należy oglądać przez szkło powiększające. Wyciagnięcie kandydatury za pięć dwunasta oznacza kpinę z prześwietlenia przyszłego prezesa przez środowisko, parlament, media. Nie wiadomo – śmiać się czy płakać?

Także obsadzenie Kazimierza Marcinkiewicza w roli doradcy prezesa PKO BP, czyli w poczekalni, w przedsionku do gabinetu prezesa, który opuszcza p. Skrzypek, jest żenujące. To akt podwójnie destrukcyjny. Ma zminiaturyzować, zmarginalizować najbardziej popularnego polityka w Polsce. Ten zaś godzi się na to, gdyż nie chce przekształcić Gorzowa w Sulejówek. Analogia do byłego premiera, Jana Krzysztofa Bieleckiego, jest fałszywa, ponieważ Bielecki jest z wykształcenia ekonomistą, Balcerowicz wysłał go na 10 lat do banku w Londynie, co stanowiło przygotowanie do objęcia po powrocie prezesury banku w Polsce. I najważniejsze – godząc się na Londyn, Bielecki zrezygnował z aspiracji politycznych. Natomiast Kazimierz Marcinkiewicz nie jest ekonomistą, nie ma za sobą „Londynu” i nie ukrywa, że ma aspiracje polityczne. Nie musi to oznaczać zagrożenia dla PKO BP, ponieważ nominacja ma charakter polityczny, a kiedy inteligentny polityk (a takim jest K.M.) jest otoczony fachowymi doradcami, to może zachować się przytomnie.

Cała nadzieja w tym, że doradcy Marcinkiewicza będą lepszymi bankowcami od niego, o co nietrudno. Oczywiście, byłoby lepiej, gdyby na czele NBP i PKO BP stanęli ludzie odpowiedni, jakich w Polsce można znaleźć, ale trzeba by szukać dalej niż we własnym cylindrze.