Biją naszych

Zgromadzona na ingresie w katedrze i na ulicy wiara zaczęła bić dziennikarzy. Warto odnotować ten fakt, gdyż jest to pewne novum w naszych obyczajach politycznych. Ani w II RP, ani w PRL, ani w Trzeciej RP nie było to możliwe. To znaczy w PRL, owszem, zdarzało się, że jakiś zomowiec spałował red. Michalskiego (obecnie „Dziennik”), ale w gruncie rzeczy była to przysługa, ponieważ dzięki temu dzielny redaktor w krótkich spodenkach nie dostał się pod sowieckie czołgi, poza tym może dziś demonstrować swoje rany. W zasadzie jednak PRL miał spokój z mediami, ponieważ niezależnych  mediów nie było, albo nie można ich było znaleźć, bo były podziemne. Media zależne dostawały za swoje bez bicia.

Także za sanacji, jaka by ona nie była reakcyjna, mediów nikt nie bił. Endecy i wszechpolacy, owszem, bili, ale starozakonnych, niekoniecznie dziennikarzy, kierowali się raczej wyglądem i wyznaniem, które są starsze niż TVN czy Springer. Dopiero w IV RP, słuchacze inspirowani przez radio ojca-dyrektora, dobrali się do skóry dziennikarzom, łapiąc ich za aparaty, mikrofony i co komu wystawało. I pomyśleć, że to elektorat miłościwie nam panującej koalicji, której ministrowie czują się w studio jak w domu.  – Bez was – mówił niedawno premier do moherowych beretów z parasolkami – nie byłoby IV RP. Teraz elektorat złożony z radiosłuchaczy  dobrał się do innych  mediów. „Nasz Dziennik” okładał „Gazetę Polską”. Można powiedzieć – bitwa w rodzinie.

Podobne zjawisko miało niedawno miejsce na pogrzebie Pinocheta w Chile. Zgromadzona tam wiara pro-pinochetowska pobiła dziennikarzy, którzy zjechali z całego świata;  najbardziej dostało się ekipie telewizji publicznej (która w Chile jest autentycznie publiczna) oraz mediom zagranicznym. „Kłamcy!”. „Mówicie tylko o prawach człowieka!” – krzyczano pod adresem korespondentów zagranicznych, do tego stopnia,  że nazajutrz przedstawiciel rządu przeprosił media  za napaści i brak warunków do pracy. Zwolennicy generała, którzy normalnie walili w garnki i pokrywki, tym razem lali po kamerach, po mikrofonach i po oczach. Mieli za złe zły wizerunek generała w mediach.

Jedni i drudzy, w Chile i w Polsce, pochodzą z tej samej parafii – z radykalnej prawicy, oczywiście patriotycznej, cnotliwej i wierzącej (ale nie w dekalog). Bicie mediów to zjawisko nowe, w gruncie rzeczy to dla mediów komplement – dowodzi, że faktycznie są władzą i potrafią zajść za skórę.  Podczas największych pogrzebów XX wieku w Polsce – prezydenta Narutowicza, marszałka Piłsudskiego, kardynała Wyszyńskiego – było to nie do pomyślenia, a przecież media bywały wredne. Nikt  nie bił IV władzy, bo monopol na bicie miała władza wykonawcza, reszta to marginalne bojówki.  Pluralizmu w dziedzinie  bicia nie było. Media albo nie istniały, albo były za słabe, żeby warto  było okładać je kijem bądź parasolką.

W Polsce dzisiejszej, pluralistycznej,  bicie mediów ma  charakter nie tylko fizyczny, ale i werbalny. Przeciwnicy medialnych ekscesów mówią o „medialnych szwadronach” i „dziennikarskich szwadronach śmierci”. Jest w tym trochę racji. Media lubią urządzić lincz, ale same nie lubią być nawet krytykowane. Kiedy dochodzi do krytyki mediów, dziennikarska wiara staje w zwartym szeregu. 

W tej sprawie mam pogląd następujący: Ręce precz od mediów, ale media święte nie są. Są wspaniałe, ruchliwe, wszędobylskie, bez nich nie byłoby demokracji. Ale są bezkarne, niektóre karmią się padliną, pomiatają ludźmi, inne są aroganckie, rozbestwione, zazdrośnie strzegą swoich przywilejów, łżą jak najęta (zwłaszcza kiedy utrzymują, że kierują się wyłącznie dobrem publicznym i wilczym apetytem na prawdę, tylko prawdę i całą prawdę), ale  niczego lepszego od mediów nie wymyślono, a żeby je zaraz bić – to chyba przesada. Do niektórych nie warto nawet zbliżać się na tyle, żeby wymierzyć im policzek.

Wczoraj jeden z blogowiczów miał mi za złe, że starałem się go odciągnąć od czytania niektórych gazet. A przecież na  świecie jest tyle wspaniałych książek do przeczytania! Media to nałóg, któremu i ja w życiu uległem, media to  choroba, tylko człowiek chory może w środku nocy wchodzić na bloga jedynie  po to, żeby być pierwszym na liście obecności. Ale choroby kijem nie wyleczy. Raczej wskazana jest higiena. I, oczywiście, zapraszam do bloga…