Guliwer i liliput
W redakcji „Dziennika” pracują Guliwer i Liliput. Artykuł o Jarosławie Kaczyńskim (20/21 bm) napisał liliput. Dla liliputa bohater jest wielki, może nie niego patrzeć tylko z dołu, wysoko zadzierając głowę. Liliput jest swoim bohaterem zachwycony chyba nie mniej niż poprzednie pokolenie dziennikarzy było zachwycone ówczesnymi premierami. Premier jest zapracowany: „Tak dużo jak teraz pracowałem tylko na początku lat 90.” – mówi. Jest pełen poświęcenia: „nie zdąży już zjeść (ciepłego posiłku), zdąży połknąć tylko kilka kęsów”. Jest niezmordowany: „Jest 18.40. Dla premiera to mniej więcej środek dnia, który zakończy się dwie – trzy godziny po północy. Czeka go jeszcze lektura wieczornych raportów dziennych, kilka spotkań i potwierdzenie harmonogramu na jutro. Na sam koniec, już w domu, lektura dokumentów lub książki.”
Premier wie, czego chce: „Krótkie, ale twarde przemówienie. Wyraźny polityczny komunikat.” Premier cieszy się szacunkiem: „Charakterystyczna reakcja sali, artystów, menedżerów kultury: postawa stojąca, gdy premier wchodzi, mocne oklaski, absolutna cisza i bezruch w czasie 10-minutowego wystąpienia”. Absolutną ciszę przerywają tylko zachwyty liliputa dla skromności szefa rządu: Świta asystentów i funkcjonariuszy BOR „bardziej wyciszona, zdecydowanie w cieniu. Samochody te same, ale unikające epatowania migającymi światłami i wyjącą sygnalizacją.” Rozmowy, jakie JK prowadzi ze swoimi ministrami są „straszliwie konkretne”. Jak zamierza sprawować władzę? Liliput pisze straszliwie konkretnie: „wchodząc w szczegóły, egzekwując zobowiązania, popychając bezwładną z natury administrację.” Jeżeli komuś wydaje się, że JK codziennie wszczyna nowy konflikt, to jest w błędzie. Liliput zaświadcza, że „Premier nie chce konfliktów.” Ludność? Ludność go uwielbia: „Jesteśmy z panem!” – krzyczą panie z za płotu. A i wewnątrz serdecznie. „Ciepłe przyjęcie przez radnych tej miejscowości, która w styczniu otrzymała prawa miejskie, wielki kosz lokalnych smakołyków i radosne gaworzenie z babciami i wnukami” w domu kultury „wyraźnie dobrze nastroiły premiera”.
Liliput jest zachwycony najnowszym komunikatem premiera: „po raz pierwszy tak szczerze wyłożył swoje credo”. Jakie to jest credo? „Postawiliśmy na zwykła Polskę.” Rzeczywiście, komunikat bardzo odkrywczy, nic dziwnego, że liliput jest zachwycony. Premier za to jest surowy, ale sprawiedliwy. Napomina IPN, by lustrację prowadził „odpowiedzialnie”. „I tak właśnie pracujemy” – melduje prezes Kurtyka, a Liliput pilnie notuje w swoim dzienniku, i jak przystało na niezależnego dziennikarza – niczego nie kwestionuje. Cytuje za to komentarze politologów o premierze: „Nie jest mydłkiem sterowanym przez doradców. Ma wizję.” Premier jest skromny do bólu. Choć przejeżdżał koło Wieliczki i mógł tam zorganizować efektowną konferencję prasową w kasku na głowie – oparł się tej pokusie. „Za Marcinkiewicza nie byłoby to możliwe” – notuje skwapliwie Liliput słowa jakiegoś obserwatora. Premiera cechuje bowiem „Mało efektowne, wręcz skryte w cieniu rządzenie. Oszczędne wypowiedzi, rzadko udzielane wywiady”.
Liliput tak kończy swoją odę do radości: „To potrwa dłużej niż się opozycji wydawało”. Jarosław Kaczyński „polubił tę pracę”, ma tak blisko do pracy, że „Można urzędować niemal bez przerwy”, a ulubiony kot „też ma się na Parkowej nieźle”.
Przy tym kocie liliput nieźle się ogrzeje. Ale w „Dzienniku” pracują nie tylko uległe, zachwycone liliputy. Jest tam także Guliwer, który w rozmowie z Wojciechem Olejniczakiem z SLD pokazuje, jak powinno wyglądać wolne dziennikarstwo, dalekie od lizusostwa i lokajstwa. O ile liliput był przy Kaczyńskim bardzo mały, o tyle Guliwer jest przy Olejniczaku ogromny. Olejniczak przy Mazurku to liliput. Dziennikarz nie boi się liliputa z SLD: „Zaciekle broni pan SB…głównie broni pan dobrych ludzi z SB… panu nawet nie jest potrzebny Kalisz, sam pan rozwadnia problem… pan chowa głowę w piasek… choćbyście otoczyli się gromadą multiplikowanych Sławomirów Sierakowskich, choćbyście byli najbardziej europejscy w Europie, to zawsze będziecie bronić SB. Taka wasza karma… Nie wkurza pana, ze przez 27 minut rozmowy z Mazurkiem musi się pan tłumaczyć z esbeków?… Porozmawiajmy o poglądach. Ma pan jakieś?”
Oba teksty ukazały się w „Dzienniku” tego samego dnia. Olejniczak miał pecha, że trafił na Guliwera, a Kaczyński może mówić o szczęściu, że pisał o nim liliput. Na pewno był to przypadek.