Szpicle i hycle

Tadeusz Konwicki, w młodości pisarz zaangażowany partyjnie, późniejsze zainteresowanie okresem socrealizmu uznał po prostu za przejaw niezdrowej ciekawości i skwitował tak: „teraz przeszłość to kupa śmieci, w której grzebią się szmalcownicy” (Anna Bikont i Joanna Szczęsna w książce „Lawina i kamienie. Pisarze wobec komunizmu”). W pierwszej chwili porównanie historii do kupy śmieci, a tych, którzy wyciągają z niej co bardziej śmierdzące fakty – do szmalcowników, wydaje się przesadne. Było to napisane w kontekście polowania na pisarzy, od Andrzejewskiego i Brandysa do Woroszylskiego, którzy w młodości dali się porwać przez komunizm, pisali utwory socrealistyczne, rozmaite produkcyjniaki, ody do Stalina etc. Przez resztę życia, mimo ewolucji, a nawet – rewolucji poglądów, jaką przeżyli, musieli godzić się z tym, że jest im to wypominane. Niektórzy myśliwi, dziś nawet profesorowie, na tym wypłynęli.
 
Porównanie myśliwych, którzy polowali na skażonych przez komunizm pisarzy, do szmalcowników – nie jest tak całkiem absurdalne. Szmalcownik zawsze rozpozna „żyda”. Nawet Miłosza utrącono jako patrona szkoły w Bochni. Było wiele różnic pomiędzy szmalcownikiem a powojennym myśliwym, polującym najpierw na AK-owca, a później wręcz odwrotnie – na pisarzy epoki stalinowskiej. To specyficzny gatunek ludzi. Szmalcownik działał na ogół dla korzyści własnej – szantażował Żydów, bądź tych, którzy udzielali im pomocy – w zamian za okup. Celem szmalcownika było złoto. Swój proceder uprawiał w ukryciu. W odróżnieniu od swoich ofiar, szmalcownik pozostawał nieznany, również po wojnie. Żył, a być może jeszcze żyje, wśród nas. Po wojnie możliwa była rozprawa z volksdeutschami, którzy podpisali volkslistę, ponieważ istniały dowody materialne, a ich liczba była ograniczona. Po szmalcownikach pozostawały wyłącznie groby ich ofiar.

Po pisarzach pozostały dzieła, których nie chcieli co prawda potem wznawiać, wstydzili się ich, żałowali, ale czujny tropiciel mógł do nich dotrzeć. Pisarz / dziennikarz / artysta / aktywista partyjny / nauczyciel – wszyscy oni działali po wojnie jawnie i niekoniecznie z niskich pobudek. Większość spośród milionów zaangażowanych w budowę nowego ustroju – nie miała złych intencji. Dowodów „współpracy z komuną” jednak nie brak, w pewnym sensie „współpracował” cały naród, chodząc do publicznych szkół, pracując w komunistycznym państwie, oddychając komunistycznym powietrzem, zatruwając się komunistyczną bazą i nadbudową. A jakie są intencje myśliwych, którzy na nich polują? Część jest zapewne ideowa, kieruje się zasadą „tak – tak, nie – nie”. Część chce się wywyższyć, zakrzyczeć własne słabości. To typ myśliwych, którzy bez polowania nie mogą żyć.

O tym, co było współpracą, kto był czerwony, różowy, bądź tylko skażony, decyduję ja – jak by powiedział historyk nowej generacji. O względności tego, co było, a co nie było naganne, świadczy niedawna inicjatywa nieszczęsnego wiceministra Edukacji, Orzechowskiego, który wymaga od kandydatów na dyrektorów szkół, żeby odcinali się od komunistycznej przeszłości ZNP. Podobnie mogliby się odcinać żołnierze i oficerowie, którzy służyli w komunistycznym wojsku, sędziowie i radni komunistycznych sądów, dyrektorzy, a może nawet i robotnicy komunistycznych fabryk, zwłaszcza uzbrojenia.

Praktycznej rozprawy ze szmalcownikami po wojnie nie było, gdyż pozostali oni nieznani, a poza tym samo ich istnienie zawstydzało ogół rodaków bez względu na ideologię. Panowała zasada „ciszej nad tą trumną”. Fali procesów nie było, władza zajęta była prześladowaniem ludzi AK i walką z reakcją. Antysemityzm nie stanowił dla komunistów istotnego problemu, nie chcieli otwierać tego frontu. Po 1956 r. i po 1989 r. ujawnił się jednak typ myśliwego, który w odróżnieniu od stalinowca, działał obok systemu, na własną rękę, gorliwie tropił innych. Polował na cudze grzechy, prawdziwe lub domniemane, samemu działając ze względów ideowych i z pobudek, które uważa za wyższe, bądź usiłując na tym zarobić, zrobić karierę, sprzedać człowieka i kupić sobie szczęście. Dobry, demaskatorski donos do gazety bądź do telewizji, oskarżycielski ton komentarzy, stanowi szczebel do chwały autora, daje poczucie, że warto było grzebać się w tej kupie śmieci, którą Konwicki nazywa historią.

I rzeczywiście – trudno godzić się na białe plamy, ale czy muszą zastąpić je plamy brudne?