Święto państwowe

Ledwo minęła Wielkanoc, a już mamy nowe święto, tym razem państwowe: święto z okazji pozytywnego artykułu o Polsce pod rządami braci Kaczyńskich w dzienniku „Washington Times”. Ten fakt odnotowały największe i najpoważniejsze dzienniki w naszym kraju. „Bracia Kaczyńscy radzą sobie w rządzeniu doskonale, rząd Kaczyńskich ma bardzo wąskie pole manewru, a musi pozbyć się wielkiego postkomunistycznego balastu, więc w tych okolicznościach radzą sobie oni niezwykle dobrze” – czytamy. Przy okazji dowiedzieliśmy się, (ale to z „Wyborczej”), że inny dziennik, „Boston Globe”, nazywa ustawę lustracyjną „groteskową i destrukcyjną”, przypominającą antykomunistyczne polowania na czarownice z czasów senatora Joe McCarthy’ego. Ten artykuł nie był już świętowany przez wszystkie media.

Żywa reakcja na fakt, że ktoś zainteresował się naszym krajem, i to w dodatku w sposób pochlebny dla rządu, świadczy o pewnym kompleksie prowincji, albo brzydkiego kaczątka, które z radością odnotowuje, że ktoś chce się z nim bawić. Podobna reakcję obserwowałem w Chile – radość z każdego słowa uznania za granicą. Ale tam to było zrozumiałe – niewielki (liczebnie) naród, zamieszkały za górami, za lasami, cierpiący (niesłusznie!) na kompleks prowincji. Ale u nas – w kraju prawie 40-milionowym, w sercu Europy, takie kompleksy?

Ten ktoś życzliwy, to „Washington Times” (nie mylić z najważniejszą gazetą w stolicy USA – „Washington Post”, która ma inne poglądy). „W.T.” to najbardziej prawicowy dziennik w Waszyngtonie, o czym nasze świętujące media taktownie milczą, i nic dziwnego, że autorka (socjolog polskiego pochodzenia, p. Ewa Thompson) chwali rząd braci Kaczyńskich. Z kolei „Boston Globe” należy do grupy „The New York Times”, jest gazetą liberalną, i nic dziwnego, że mu się lustracja po polsku kojarzy z McCarthym.

Co do mnie, to cieszę się z każdego życzliwego głosu o Polsce, pochlebnego czy krytycznego, ale takiego, który przyczynia się do dobrego klimatu wokół Polski, bo sami, wbrew opinii międzynarodowej, niewiele zdziałamy, stamtąd płynie współpraca, bezpieczeństwo, fundusze, inwestycje. Na wolne media, także zagraniczne, nie warto się obrażać. Mam nadzieję, że tym razem bracia Kaczyńscy nie zagrzmią z oburzenia na „Washington Times”, nikt nie będzie sugerował, skąd popłynęła inspiracja życzliwego artykułu, ani dochodził, kto naopowiadał autorce tak dobrze o Polsce. Nie ma również sensu dyskutować z „Washington Times”, ponieważ w Polsce dzieje się TAKŻE wiele dobrego – choćby szybki wzrost gospodarczy, spadek bezrobocia, napływ unijnych funduszy. Szkoda, że „także”, a nie wyłącznie, ale cudów nie ma, a teczka z cudami została już zalakowana. Miejmy nadzieję, że z czasem, kiedy będziemy już mieli dobry rząd, dobrych artykułów o Polsce będzie więcej i nie będzie można każdego z nich świętować.
 

PS. Dziękuję za wszystkie życzenia świąteczne, w tym m.in. Torlinowi, Olkowi 51 i Sympatykowi. Cieszę się, że znów się spotykamy na blogu.

Jasny gwint – nie dam się namówić na polemikę z Maciejem Stasińskim z „GW”, który pisze, że USA nie są winne, iż Ameryka Łacińska jest biedna. Kiedy czytam tego autora, zwłaszcza kiedy pisze o Hiszpanii i o Ameryce Łacińskiej, mam ochotę sięgnąć po pióro, często się z nim nie zgadzam, ale to jeden z nielicznych w naszej prasie, którzy śledzą świat iberoamerykański, choćby jednym – prawym – okiem. Wolę bardziej wyważone spojrzenie Artura Domosławskiego (w tejże „GW”), ale ten od pewnego czasu pojawia się rzadko. A jak się nie ma, co się lubi…

Kropkozjad nie lubi agresji dziennikarek, które przepytują polityków. To prawda, maniera to drażniąca, każdy woli rozmowę elegancką, bez przerywania rozmówcy, strojenia min etc., ale jak rozmawiać z takimi politykami jak min. Aleksander Szczygło, od których „po dobroci” niczego się nie można dowiedzieć? Dziennikarz musi poruszać się po cienkiej linii pomiędzy dociekliwością a napastliwością (o lizusach nie mówię). Wbrew pozorom nie jest to łatwe.