Brakuje tylko Evity

Co czyni IV RP podobną do republiki bananowej?

Przede wszystkim caudillo. Jest wybrany demokratycznie, jak Hugo Chavez, choć zaledwie przez ułamek społeczeństwa, ale nikt nie może twierdzić, że był cud na urną. Nasz caudillo nie był co prawda pułkownikiem, ale jest równie charyzmatyczny i śmieszny jak Juan Peron. Hugo Chavez cieszy się znacznie większym poparciem niż nasz caudillo, prowadzi też całkiem inną politykę zagraniczną (kuma się z Rosją, Chinami, Iranem, a nie cierpi USA), ale są też podobieństwa. Chavez, podobnie jak nasz caudillo, pogardza opozycją, też uważa swoich przeciwników za ludzi „małych moralnie i intelektualnie”, też nie cierpi telewizji prywatnej (jedną nawet zamknął), też korzysta z dobrej koniunktury gospodarczej, też jest pyskaty i agresywny, też ekscytuje się własnymi słowami, też nie załamuje się żadnymi przeciwnościami (siedział nawet w więzieniu), też uważa się za zbawcę ojczyzny oraz za Herkulesa, który czyści stajnię Augiasza, i też ma odrobinę racji, bo Wenezuela przed jego dojściem do władzy była skorumpowana i ludzie mieli dość elity. Teraz mają nową elitę, z Chavezem na czele. Kiedy chodzi o dialog ze strajkującymi, nasz caudillo może równać się ze swoim wenezuelskim odpowiednikiem, który złamał wielotygodniowy strajk w przemyśle naftowym. Caudillo uwielbia przemawiać, jest dobrym mówcą, potrafi wywołać entuzjazm swoich zwolenników. Jest równie socjalny i dobry dla ludu jak Chavez i Peron.

Panuje napięcie, jak – nie przymierzając – w Ekwadorze albo w Paragwaju. Obywatele budzą się rano i nie wiedzą, kto jest ministrem, a kto premierem. Nie ma co prawda jeszcze patroli na ulicach, ale wicepremier zakłada kamizelkę kuloodporną. Ochroniarze są najważniejsi. Nad miastem krąży najbardziej nowoczesny helikopter (Wenezuela jest bardzo bogata), który śledzi swoich i „onych”, „amigos y enemigos”. Helikopter jest opancerzony lepiej niż pojazdy w Afganistanie, żeby żaden minister ani wicepremier nie zestrzelił go od dołu. Rolę języczka u wagi może odegrać lotnictwo. Helikopter ma duże uszy, żeby lepiej słyszał kogo potrzeba. I duże oczy, żeby lepiej widział. W momencie największego napięcia deputowani udają się na wakacje.

Caudillo ma dobre serce, pozwala swojemu zastępcy jeździć do Chin, do Maroka, do nawet do Konga, byle tylko siedział cicho. Onże zastępca woził po świecie swojego „amigo”, kryptonim „El Pescado”. Tajna policja pozostaje na usługach caudillo, jej szef codziennie rano jeździ do pracy z caudillo i wspólnie ustalają gdzie tego dnia będą zwalczać korupcję. Wice-caudillo codziennie nocuje gdzie indziej, raz w domu, raz w siedzibie partii, zależnie od tego, gdzie poczuje się śpiący. Transfery gotówkowe dokonywane są w walizce. Jeden ‘narcotraficante’ o pseudonimie „El Balon” zakradł się nawet do pałacu, skąd po ujawnieniu został natychmiast wydalony. Inny cwaniak, o pseudonimie „El Julio”, uwił sobie gniazdko w bezpośredniej bliskości caudillo, ale po zdemaskowaniu został strącony z helikoptera, ponieważ dla oszustów El Jefe nie zna litości.

Najważniejszy jest futbol, dlatego istnieje ministerstwo piłki nożnej. Ministrem piłki mógł zostać Sr. Piłka, ale okazał się „narcotraficante”. Kraj szykuje się do wojny futbolowej, która przewidywana jest na rok 2012. Na razie miejscowi kibice („las hinchas”) urządzają wypady w strefie przygranicznej (Wilno), gdzie umacniają tradycyjną przyjaźń pomiędzy Salwadorem i Hondurasem.

„El Diario” („Dziennik”), „La Republica” („Rzeczpospolita”) i inne nie nadążają za wydarzeniami. Jeszcze nie wyschła farba drukarska na „demaskacji”, a już piszą o „prowokacji”. Na szczęście mamy Internet, dzięki któremu możemy nadążyć za caudillo i podziwiać jego zwycięstwa. Wszystko się zgadza – brakuje tylko Evity.