Świadkom już dziękujemy

Chociaż komunizm dawno już leży w grobie, nie brak ludzi, którzy nie wierzą, że on zdechł. Ich zdaniem system ciągle żyje i należy go dobić.

Mimo że ukazało się wiele książek o Gułagu, mimo rekordowej widowni filmu „Katyń”, mimo że „Czarna księga komunizmu” ustala liczbę jego ofiar jako wyższą niż liczba ofiar nazizmu, mimo ożywionej działalności IPN, komunizm – zdaniem swoich dzisiejszych przeciwników – nadal jest żywotny. Gdzie on żyje? Otóż uwił sobie podobno gniazdko w naszej pamięci. Ludzie śpiewają komunistyczne piosenki, bezwstydnie oglądają komunistyczne filmy i seriale, przypominają sobie bramki strzelone przez Deynę i Szarmacha, monologi Holoubka, z nostalgią wspominają komunistyczne czasy, rozmaite STS-y, Piwnice pod Baranami, kompozycje Pendereckiego, a nawet nie wypierają się swoich osiągnięć – komunistycznych dyplomów, doktoratów, lodówek, profesur, komunistycznych domków na Mazurach, nie mówiąc o dzieciach deformowanych w komunistycznych szkołach. Wszystko to spędza niektórym sen z powiek.

Kilka dni temu w bezsennej z tego powodu „Rzeczpospolitej” przeczytałem artykuł „Komunizm wyprany ze znaczeń” Autor, Paweł Laufer, jest „filozofem, pisarzem i podróżnikiem”, doktorantem na KUL. Filozof, pisarz i podróżnik ubolewa, że komunizm – w odróżnieniu od nazizmu – jest w Polsce traktowany pobłażliwie. Przytacza opinię Anne Applebaum, że z Hitlerem w klapie nikt nie paraduje, a z sierpem i młotem, albo z Che Guevarą – czemu nie?

Pokolenia wcześniejsze niż moje – pisze Laufer – jeszcze nie oceniły komunizmu z całą surowością i obiektywizmem, z jakimi łatwo przyszło im ocenić choćby przywoływany po wielokroć nazizm. Oczywiście dlatego, że łatwo i ochoczo przychodzi nam ocena tego, w czym nie miało się osobistego udziału.

Sądząc po fotografii autora, jest on młodym filozofem, pisarzem, podróżnikiem i doktorantem, a ja należę do pokolenia wcześniejszego, odchodzącego. Usiłuję zrozumieć, dlaczego pokolenie p. Laufera nie może pojąć, iż pokolenie wcześniejsze nie jest tak „surowe i obiektywne” w sądach, jak doktorant KUL. Czyżbyśmy byli pobłażliwi wobec komunizmu, pragnęli jego recydywy, znowu chcieli stać w kolejkach, czekać 20 lat na mieszkanie albo na telefon, czyżbyśmy postradali zmysły? Nie zamierzam wdawać się w uczone polemiki, ale mam swoją hipotezę: otóż czysty (a raczej brudny) komunizm w swej postaci syntetycznej w Polsce skończył się dużo wcześniej niż ogłosiła to Joanna Szczepkowska. Zgadzam się z Andrzejem Walickim, że Polska zaczęła oddalać się od totalitaryzmu w połowie lat 50., a to co było później – tzw. socjalizm realny – aczkolwiek nie miało wiele wspólnego z demokracją ani ze zdrowym rozsądkiem, zapisało się w naszej pamięci inaczej niż Auschwitz czy Ghetto. Nie było całkiem zgodne z literą komunizmu, nie mieliśmy wspólnych żon. To, w czym myśmy żyli, różniło się od tego, jak wyobraża sobie komunizm Paweł Laufer. Było jednak nieszczęsne 16 metrów kwadratowych z ciemną kuchnią – obiekt marzeń, a dla niektórych – szczęście.

Byłoby dobrze, gdyby filozof i podróżnik Laufer przeczytał wywiad („Duży Format”) z Małgorzatą Tusk (lat 50), która spędziła trudną, acz nie pozbawioną uroków młodość u boku opozycjonisty Donalda Tuska, w ciężkich czasach „PRL”. Oto fragmenty:

– Na mieszkanie starczyło?

– Nie. Byliśmy i tak szczęśliwi. Jak urodziłam Kasię, dostaliśmy segment w hotelu asystenckim. Po 10 latach mieszkania w jednym pokoju. Rewelacja.

– Jak się mąż spisywał jako ojciec?

– Do Donka należało m.in. pranie pieluch. Kupiłam tetrę na metry i uszyłam kilkadziesiąt pieluch, ale przez pierwsze miesiące trzeba było prać co wieczór. Białe chorągwie szczelnie wypełniały wielką suszarnię. Wszyscy rodzice tam suszyli. Mieszkaliśmy w hotelu asystenckim na szesnastu metrach, ale byliśmy naprawdę szczęśliwi, dookoła ludzie tacy jak my, młodzi z małymi dziećmi. Pogodna wyspa na szarym oceanie tamtej rzeczywistości.

Tak wspomina swoją młodość dziewczyna z opozycji, z komitetu zakładowego „S” na uniwersytecie, żona wiecznego opozycjonisty, który okresami był bez pracy, wykluczony i szykanowany, a dziś jest premierem. Może oni byli szczęśliwi wbrew systemowi, może przeciw systemowi, może byliby też szczęśliwi w Trzeciej Rzeszy, zapewne w innym systemie mieliby się lepiej, tak jak miliony ludzi. Wśród nich dziennikarze (i – oczywiście – ich czytelnicy spragnieni prawdy), którzy byliby bardziej szczęśliwi, gdyby nie było cenzury, ale cóż począć na to, że dziennikarz był szczęśliwy, kiedy udało mu się przechytrzyć cenzurę, a czytelnik, kiedy doczytał się czegoś między wierszami? Cóż począć na to, że chwilami byli szczęśliwi pomimo nieszczęśliwego systemu i nie mogą zdobyć się na taki, hm, obiektywizm, jak filozof i podróżnik, Paweł Laufer? System był nieludzki, ale ludzie jednak żyli (co to było za życie – to inna sprawa), słońce wschodziło i zachodziło, za dnia ludzie cierpieli, ale w nocy się kochali, a nawet bywali szczęśliwi.

Jedyne, co my – starsi – możemy zrobić, to zejść ze sceny, co też i po kolei czynimy. Kiedy zabraknie już ostatniego sentymentalnego świadka, który z rozrzewnieniem wspomina swoją młodość (a nie system!), wówczas nikt już nie będzie przeszkadzał filozofom i pisarzom w jego racjonalnej, obiektywnej ocenie.