Punktowa twardość

0staniszkis450.jpg

Fot. Karol Piechocki / REPORTER

Już od dawna, czytając komentarze i wywiady prof. Jadwigi Staniszkis, usiłuję zrozumieć, co autorka ma na myśli. Coraz bardziej tracę też wiarę w moją zdolność do czytania i pojmowania tekstów. Może Państwo pomogą?

„Tusk lepiej by zrobił, gdyby został w domu” – to tytuł komentarza pani profesor w „Dzienniku”. „Pomysł wizyty w Rosji jeszcze przed marcowymi wyborami prezydenckimi w tym kraju to błąd” – czytam i dziwię się, ponieważ cały czas słyszymy, że marcowe wybory w Rosji to fikcja, formalność, że właśnie zrezygnowali z wyjazdu obserwatorzy OBWE, Putin wybrał już Miedwiediewa, sam będzie rządził z fotela premiera – słowem: nic się nie zmieni. A tu nagle dowiadujemy się, że przed wyborami do Rosji nie należało jechać. Dlaczego? – Nie wiadomo. Czy lepiej było odkładać wizytę w Moskwie aż Moskwa poczuje się zlekceważona?

„Zbyt wiele jest spornych kwestii w stosunkach polsko – rosyjskich, by ta wizyta mogła zakończyć się sukcesem” – czytamy w następnym zdaniu. Czyli wizyta mogłaby być sukcesem, gdyby kwestii spornych było mało lub wcale. Tylko co to byłby za sukces? Wspólna deklaracja o dobrym sąsiedztwie, umiłowaniu pokoju i wymianie grup młodzieży? Czyli jeszcze jedna „wizyta przyjaźni” w Moskwie? Czy nie jest aby odwrotnie: im więcej trudności, tym bardziej należy rozmawiać. Czy przedstawienie w Moskwie polskiego punktu widzenia nie w wersji kremlowskiej, ale przez samego premiera, to nie będzie plus dla naszego wizerunku? Czy spotkanie Tuska z przedstawicielami opozycji, słabej i marginalizowanej przez Kreml, to nie będzie wsparcie sił demokratycznych? Czy rozmowy w Moskwie nie mogą się okazać pożyteczne dla Tuska i dla Polski? Czy rozmowy na Kremlu nie wzmocnią pozycji naszego kraju w Unii Europejskiej, gdzie mieliśmy opinię naburmuszonych odludków, pogniewanych na sąsiadów? Jeżeli nie będziemy rozmawiali z Rosją, to Rosja i tak będzie rozmawiała z Unią, z Berlinem, z Paryżem, z Waszyngtonem. Rosja nie zniknie dlatego, że Polska będzie ją ignorować.

„Tusk, jadąc teraz do Moskwy, pozwala się wmanewrować w narastający konflikt w rosyjskim establishmencie” – pisze J. Staniszkis. Co to za konflikt? Otóż to jest konflikt pomiędzy namaszczonym na prezydenta Miedwiediewem z jego „prozachodnimi ciągotkami”, a „siłowikami”, czyli osiłkami z resortów siłowych, którzy mają w pogardzie dobre stosunki, demokrację, prawa człowieka etc., jak to „siłowicy”. Pisanie o konflikcie prozachodnich liberałów i „siłowików” to typowe rozumowanie kremlinologów, którzy całe życie zajmowali się dzieleniem biura politycznego na rewizjonistów i dogmatyków, stalinowców i liberałów, twardych i miękkich itd.

Prawie żaden z nich nie przewidział upadku komunizmu i ZSRR, wszyscy straszyli sowiecką potęgą, aż wypadki ich całkowicie zaskoczyły, ale nikt z nich nigdy nie wyjaśnił jak to się stało, że najwybitniejsi analitycy – od Instytutu Hoovera i korporacji RAND w Kalifornii po myślicieli ze Wschodniego Wybrzeża – nie przewidział nawet najbliższej przyszłości. Teraz wszyscy oni zajmują się kolejnymi koteriami na Kremlu – prozachodnią i siłową.

Miedwiediew – pisze pani profesor „chcąc zachować twarz przed ‘siłowikami’, a jednocześnie furtkę do poprawy stosunków z Zachodem, może wybrać punktową twardość w stosunku do Polski”. Moim zdaniem Miedwiediew może wybrać „punktową twardość”(!), ponieważ twarda okazała się też Polska – popierając z entuzjazmem wolną Ukrainę, dogadując się z Amerykanami w sprawie tarczy, protestując przeciwko gazociągowi północnemu, czyli dbając o własne interesy. Te interesy są inne niż rosyjskie. Polska też wybiera punktową twardość, gdyż ma lepsze stosunki z innymi sąsiadami, tymi, którzy są zaniepokojeni reaktywacją potęgi rosyjskiej w regionie. Nie ma to jak sądzę nic wspólnego z różnymi frakcjami w Moskwie ani w Warszawie. Tusk słusznie wybrał aktywną politykę także wobec Rosji i powinien ja kontynuować.

Tymczasem autorka twierdzi, że z Polski napływają sprzeczne sygnały. A jakie mają napływać? Nie mogą napływać tylko sygnały jednego rodzaju, bo dyplomacja nie jest grą zero – jedynkową. „Wiele do powiedzenia ma podsekretarz stanu w MSZ Ryszard Schnepf, który za czasów premiera Marcinkiewicza mówił, iż w Polska, zamiast kontestować gazociąg bałtycki, powinna się do nie go podłączyć” – pisze pani profesor. Czy żeby dojść do takiego wniosku potrzebny jest aż wiceminister? Przecież stare powiedzenie amerykańskie (czy angielskie?) mówi: „If you can’t beat them – join them” (Jak nie możesz ich pokonać, to się do nich przyłącz). Musimy protestować, ale musimy się też liczyć z tym, że nasze protesty nie odniosą skutku. Co wtedy?

Wniosek pani profesor Staniszkis nie jest zaskakujący: „Donald Tusk musi teraz poważnie liczyć się z tym, że jadąc do Moskwy, naraża się na więcej niż chłodne przyjęcie”. Na pewno lepiej by zrobił siedząc obrażony w Warszawie i czekając na lepsze czasy, aż „siłowicy” odlecą do ciepłych krajów. Kiedy odlecą? To wie tylko pani profesor.