O włos za dużo

Pojechałem na weekend do Berlina, gdzie byłem zdany wyłącznie na tamtejsze „przekaziory”, ale i tak od spraw polskich nie udało się uciec.

W piątek, w pierwszej napotkanej gazecie („Die Welt”) przeczytałem komentarz naszego redakcyjnego niemcoznawcy, Adama Krzemińskiego, o polsko-niemieckiej „wojnie na muzea”. Adam Krzemiński (jak to by okropnie wyglądało gdybym napisał „Herr Krzemiński”, jaką to by od razu poruszyło czułą strunę…) całe życie usiłuje pogodzić Polaków z Niemcami, i nawet mu się to udaje. Z równą łatwością porusza się w mediach polskich i niemieckich, co jest sztuką nie lada.

Niepoprawny optymista, nie widzi tragedii w „widomym znaku” (chodzi o przesiedlonych), jak i nie wyklucza udziału Niemiec w projektowanym (na razie tylko przez Donalda Tuska) muzeum II wojny w Gdańsku. Pożyjemy (zwłaszcza młodzi blogowicze, bo moje pokolenie już odchodzi) – zobaczymy.

W piątek prasa niemiecka pełna była doniesień o planowanej na następny dzień aukcji polskiej poczty powstańczej. Gazety obszernie relacjonowały m.in. stanowisko min. Zdrojewskiego (Ministerstwo Kultury dofinansuje…), jak i Bronisława Komorowskiego, który stwierdził, że to rząd niemiecki powinien dokonać zakupu poczty powstańczej i podarować ją Muzeum Powstania Warszawskiego.

Jestem tego samego zdania, co marszałek Komorowski, ale może nie był to postulat realny, politycznie dla Niemiec wygodny, albo zgodny z prawem? (Czy rząd może coś kupować na aukcji?). Jak moi starszy Czytelnicy dobrze wiedzą, mimo osobistych doświadczeń, nie jestem germanofobem, a  raczej wręcz  przeciwnie i znajoma psycholog (która sama  nie cierpi Niemców), uważa, że jestem ofiarą kompleksu ofiary i kata. Jak jest – tak jest, ale nie podoba mi się, że w Niemczech ktoś wystawił na sprzedaż polską pocztę powstańczą. Nie jest to krok elegancki – raczej w złym stylu. Jest w tym jakaś perwersja, bo trudno nie pomyśleć jak  ta poczta trafiła do właściciela?

Dla Polaków Powstanie to świętość, a listy pełne rozpaczy i przenoszone z narażeniem życia przez dzieci (kto je naraził – to inna sprawa), to prawdziwe relikwie. Nie powinno się tym kupczyć. Nie miał racji przedstawiciel domu aukcyjnego mówiąc, że to „eksponat jak każdy inny”. Może takim się stanie za sto lat, ale nie dopóki my żyjemy. Dobrze się stało, że sprawa znalazła swój pomyślny finał, powstańcze listy trafią do muzeum, ale jednak, żeby Polacy za polskie pieniądze odkupili od niemieckiego kolekcjonera swoją przeszłość – to mi się nie podoba. Ale może kolekcjoner wyrządził nam przysługę, ocalając od zniszczenia i zapomnienia bezcenne pamiątki?

W niedzielny poranek zasiadłem w kawiarni do najpoważniejszej niemieckiej gazety – „FAZ” (na marginesie: berlińskie kawiarnie z gazetami to jest to). I znów historia – obszerny wywiad z Andrzejem Wajdą z okazji pokazu „Katynia” na festiwalu w Berlinie.

Wajda mówi, że tym filmem kończy swój obrachunek z II Wojną Światową. Ta wojna dla naszego pokolenia nigdy się nie skończy. Na Praeger Platz widziałem wczoraj duży napis pobliskiego jubilera „Kupujemy stare złoto, także złote zęby”. Szczęśliwy to jubiler, który nie ma z tym żadnych skojarzeń. Tylko patrzeć, jak jakiś kolekcjoner niemiecki wystawi na aukcji pieczątki Poczty Gdańskiej, a kolekcjoner rosyjski – guziki od polskich mundurów.