Kogo obchodzi Polska?

Wcześniej czy później musiało do tego dojść. Konflikt prezydent – premier musiał rozlać się poza granice Polski i zacząć szkodzić reputacji naszego kraju na arenie międzynarodowej. Po naradzie ministrów spraw zagranicznych krajów Unii, Radek Sikorski powiedział w Brukseli, że wystąpi do rządu z wnioskiem o uznanie Kosowa, i sądzi, że rząd ustosunkuje się do tego wniosku przychylnie. Przeszło mi wtedy przez myśl, czy to nie jest wypowiedź pochopna, czy aby pan prezydent się nie obrazi, że stawia się go przed faktem dokonanym, ale sądziłem, że sprawa jest z grubsza uzgodniona i Bracia nie wykorzystają tej niezręczności. Uważałem, że Polska wie jakie ma stanowisko w sprawie Kosowa, że to jest dawno ustalone. Tymczasem okazało się, że – zdaniem Braci – Sikorski wybiegł przed orkiestrę i gwiżdżą „Spalony!”.

Wtedy Bracia zaczęli wysyłać sygnały, że z uznaniem Kosowa nie należy się spieszyć, że sprawa jest skomplikowana, że Rosja, że Abchazja, że Osetia. Chór Pisowców w mediach zaczął zalecać „rozwagę, powściągliwość, umiar” – cechy tak bliskie tej partii. Byłem nawet zdziwiony, że Jarosław Kaczyński przy podejmowaniu decyzji przez Polskę bierze pod uwagę interes Rosji, ale sądziłem, że mówi to jako szef partii opozycyjnej, żeby zagrać rządowi na nosie. Żeby przypomnieć, że Tusk nie nadaje się na premiera, a Sikorski na ministra. Tym bardziej, że trudno zrozumieć postulat, żeby się „nie śpieszyć”. Cóż bowiem może Polska zyskać na odwlekaniu decyzji? Czy Kosowo zrezygnuje z niepodległości? Czy Stany Zjednoczone i największe państwa Unii zmienią zdanie i wycofają uznanie Kosowa? Bzdura. Tak czy owak – Polska stanowisko zająć musi, nawet jeżeli go „nie zajmie”, to i tak będzie to sygnał.

Wtedy w sukurs bratu pospieszył prezydent RP, na wniosek którego rząd decyzję odłożył. Nastąpiło spotkanie w Belwederze, po ponad dwóch godzinach rozmowy okazało się, że – inaczej niż Tusk i Sikorski – prezydent nie spieszy się z uznaniem Kosowa, poza tym – wbrew niedawnej pochwale, jakiej udzielił Tuskowi, że ten nie dał się omamić w Moskwie i zrozumiał, że jest możliwa tylko jedna polityka zagraniczna – tym razem gorzej ocenił wizytę premiera u Putina. Można zrozumieć sprzeciw Chin (Tybet), Hiszpanii (Walencja, Baskowie), czy Rosji, która prowadzi na Bałkanach swoją grę. Ale Polska? Usłużne Wiadomości TVP pokazały wczoraj zatrważającą perspektywę Europy, w której powstaje kilkanaście nowych państw.

I tak oto przez niezręczność duetu Sikorski-Tusk, który zapowiedział uznanie niepodległości Kosowa bez akceptacji prezydenta, a przede wszystkim przez małostkowość Braci, którzy robią rządowi na złość, cierpi interes Polski. Co sobie pomyślą w Moskwie na wieść o tym, że polski prezydent kwestionuje wyniki spotkania Tusk-Putin? Co sobie pomyślą w Berlinie i w Brukseli, gdzie już panowała satysfakcja z powodu poprawy stosunków Polski z sąsiadami? Co sobie pomyślą w Brukseli, gdzie już cieszono się, że Polska wraca do Europy i wraz z większością najważniejszych państw Unii uzna Kosowo? Co sobie pomyślą w Waszyngtonie, który jest jednym z głównych sprawców niepodległości Kosowa?

Wszystko to jest nieważne. Ważne jest tylko, żeby podstawić nogę rządowi. A że przy tym potknie się Polska? Kogo to obchodzi?

PS. „z Berlina” zapowiedział(a), że odchodzi z naszego bloga, bo mu (jej) się tu nie podoba. Ubolewam nad tym, że nie spełniamy wymagań, które okazały się dla nas za wysokie. Nie zamykam jednak drzwi od wewnątrz. Wzorem Antoniego Macierewicza mogę powiedzieć „Auf Wie-der-sehen” (bo często bywam w Berlinie i zapraszam na pogawędkę).