Żar w Budapeszcie
Od kilku dni jestem w Budapeszcie (stąd moja nieobecność na blogu, za co przepraszam), gdzie panuje żar. Żar (nawiązuję do tytułu wspaniałej powieści Sandora Maraia) leje się z nieba i panuje w głowach polityków, głównie z powodu klęski lewicy i sukcesu prawicy, w tym – niestety – skrajnej, bojówkowej, w niedawnych wyborach do Parlamentu Europejskiego. (Przy okazji: Gratulacje dla Jerzego Buzka!). Choć polityka w Budapeszcie od czasu do czasu przenosi się na ulice, to z czasem, przynajmniej powierzchownie, wszystko wraca tu do normy i spalony w 2006 roku gmach telewizji jest już odnowiony, nie widać, że to na nim wyładował się gniew opozycji z powodu ujawnionego kłamstwa premiera Gyurcsanyiego.
Węgry są na niebezpiecznym zakręcie w prawo, oby z niego nie wypadły, ale turysta widzi tylko to, co piękne: Dunaj i mosty na nim, imponujące kamienice, szerokie bulwary, piękna starówka, pałace, muzea – żyć nie umierać! Trudno zrozumieć, dlaczego Węgrzy przodują pod względem liczby samobójstw na 10 tys. mieszkańców. Naród, który wydał tylu znakomitych muzyków, jest może zbyt wrażliwy na trudy egzystencji?
Zdążyłem już zwiedzić Bazylikę Św. Stefana, z gustownym popiersiem kardynała MIndszenty’ego, muzeum secesji, Plac Bohaterów (przy Grobie Nieznanego Żołnierza nikt nie pełni warty), słynną synagogę, Uniwersytet Środkowo-Europejski, przemierzyłem tam i z powrotem most Małgorzaty, podziwiałem uliczki starej Budy, w planie mam jeszcze odwiedzenie domu Gyorgi Lukacsa (słynny filozof marksistowski), archiwum Wolnej Europy i spacer po ulicy Vaci, która za czasów socjalizmu gulaszowego była symbolem obfitośći.
Jeden dzień spędziłem w miejscowości Dunajvaros (70 km od stolicy), która do 1961 roku nosiła imię Stalina, i pełniła rolę podobną do naszej Nowej Huty. W 1950 roku rozpoczęto tam budowę kombinatu metalurgicznego i miasta socjalistycznej utopii. Miało to być pierwsze prawdziwie socjalistyczne miasto na Węgrzech. (Początkowo planowano je bliżej granicy z Jugosławią, ale wrogość wobec marszałka Tito kazała przenieść inicjatywę dalej od granicy, w głąb kraju, przez co zmarnowano szmat żyznej gleby). Dziś na rozległych terenach wzdłuż Dunaju mieści się tam jedyny w swoim rodzaju park rzeźby. Rzeźbiarze z wielu krajów znaleźli przestrzeń, a także kombinat metalurgiczny, gotów wykonać monumentalne często rzeźby. Większość prac ma charakter abstrakcyjny, powstała w ciągu minionych 20-30 lat, a więc już po okresie realizmu socjalistycznego. Gorąco polecam tę atrakcję turystyczno – artystyczną. Przy okazji można obejrzeć śmiały projekt urbanistów węgierskich i wstrętne bloki, w jakich musieli mieszkać budowniczowie nowego ładu i ludzie mieszkają do dziś.
Po powrocie do stoicy, znalazłem się na Uniwersytecie Środkowo – Europejskim. W trakcie publicznej dyskusji o „Polityce” pewien znany polski uczony zadał ciekawe pytanie: Jak to się dzieje, że „Polityka” – której linię określił jako mieszczącą się pomiędzy socjaldemokracją a liberalizmem – już ponad pół wieku wiedzie prym (na rynku tygodników opinii) w społeczeństwie, które jest w swojej masie konserwatywne? Ciekaw jestem, co na ten temat myślą Szanowni Blogowicze? Ja odpowiedziałem, że inteligencja i młodzież nie jest tak konserwatywna jak „Polska B”, o czym świadczy zdecydowane odrzucenie PiS oraz zwycięstwo liberalnej i nie do końca określonej Platformy. Poza tym w kraju, który liczy 38 mln mieszkańców, znajdzie się milion czytelników „Polityki” i znacznie więcej czytelników „Gazety”. Wreszcie, last but not least, „Politykę” czytają także ci, którzy się z nią nie zgadzają. Zgrzytają zębami, ale czytają.